Zadruga - nepoganizm w służbie narodu, cz. 1

Autor: Robert Jurszo

W lutym 1945 roku Mieczysław Adamek przyjechał do zrujnowanej Warszawy. Kilka miesięcy wcześniej, jako powstaniec warszawski, został przez Niemców zamknięty w obozie w Pruszkowie. Udało mu się zbiec z transportu do III Rzeszy. Dotarł do Częstochowy, ale postanowił wrócić do oswobodzonej stolicy. Przed wojną dał się poznać jako charyzmatyczny lider osobliwej grupy neopogańskich intelektualistów.

 

Nacjonalista od najmłodszych lat

Naprawdę nazywał się Jan Stachniuk, „Mieczysław Adamek” to pseudonim powstańczy. Urodził się 13 stycznia 1905 roku w Kowlu na Wołyniu, w rodzinie robotnika kolejowego. Po ukończeniu czterech klas szkoły podstawowej rozpoczął pracę w fachu ojca. Jednak ambicja pchała go dalej i uczył się samodzielnie w domu, chcąc zdać maturę jako ekstern. Praca zbyt często wchodziła w konflikt z wymogami kształcenia, dlatego Stachniuk porzucił ją, by zostać uczniem Gimnazjum im. Juliusza Słowackiego w Kowlu, gdzie też zdał egzamin maturalny.


Jan Stachniuk z matką i siostrą, zdjęcie z ok. 1910 r.

 


W 1930 roku rozpoczął studia w Wyższej Szkole Handlowej w Poznaniu. Wstąpił w szeregi Związku Polskiej Młodzieży Demokratycznej (ZPMD). Został redaktorem odpowiedzialnym „Życia Uniwersyteckiego”, poznańskiego organu prasowego ZPMD; tam też opublikował swoje pierwsze artykuły. Po latach w jednym z wywiadów przyznawał, że wybierając ZPMD jako swoją macierzystą organizację polityczną, działał nieco z przypadku. Wybór ten poprzedzony był rozczarowaniem, jakie spotkało go w gronie członków Młodzieży Wszechpolskiej, do której skierował się tuż po przyjeździe do Poznania. Uważając się już od lat młodzieńczych za nacjonalistę, skonstatował, że jego rozumienie nacjonalizmu koliduje z tym, które ożywia ducha tej organizacji.

Stachniuka już na wczesnym etapie politycznego rozwoju fascynowało tempo zmian zachodzących w Związku Radzieckim. W „Uwagach o piatiletce” pisał: „Za zasłoną frazesów nudnawych materialistów widnieje olbrzymiej doniosłości dorobek piatiletki, wybitnie nie materialnej natury. Tkwi on w fakcie stworzenia człowieka nowego, zdolnego do działania pod wpływem innego niż interes osobisty motywu. […] Eksperymentalnie została dowiedziona możliwość opanowania grup wytwórców przez nastrój społeczny i oparcia na tym prawidłowej planowej produkcji. Doniosłość tego faktu jest epokowa”. Fascynacja mocą radzieckiego planizmu brała się – po części – z rozczarowania, które było udziałem wielu intelektualistów lat trzydziestych XX wieku: spowodowanej Wielkim Kryzysem utraty wiary w kapitalizm. Jeden z głównych ideologów obozu narodowego Wojciech Wasiutyński napisał: „Na wszystkich ludziach, którzy dojrzewali w późnych latach dwudziestych i wczesnych trzydziestych – wycisnął niezatarte piętno wielki kryzys gospodarki. Młodzi ludzie z lat trzydziestych przyjmowali za pewnik, że kapitalizm się kończy”. Stachniuk był tego samego zdania co do przyszłości tego systemu gospodarczego. Szybko w swoim politycznym i intelektualnym rozwoju zaczął łączyć ze sobą, z jednej strony, wątki nacjonalistyczne, a z drugiej – kolektywistyczno-planistyczne. Była to nowość w uniwersum idei politycznych II Rzeczypospolitej.

 

Kolektywistyczny nacjonalizm

Pierwsza książka Stachniuka Kolektywizm a naród opierała się właśnie na syntezie tych elementów. W nacjonalizmie istotne były dlań elementy motywujące naród do dokonywania wysiłku twórczego, zakładające całkowite podporządkowanie interesów jednostki celom wspólnoty. Z kolei w ideach kolektywistycznych i planistycznych widział efektywne narzędzie scentralizowanej organizacji życia społecznego i gospodarczo-ekonomicznej działalności narodu. Książka – poza jedną recenzją, niezbyt zresztą pochlebną – przeszła w zasadzie bez echa.

Drugie dzieło, o nieco przydługim tytule Heroiczna wspólnota narodu – kapitalizm epoki imperializmu a Polska, spotkało się już z większym odzewem i zainteresowaniem. Wydane w 1935 roku, dwa lata po pierwszej książce, stanowiło spójną propozycję nowego ustroju politycznego, społecznego i gospodarczego dla Polski. Po raz pierwszy Stachniuk użył w niej terminu „Zadruga”, który oznaczał słowiańską wiejską wspólnotę gospodarczo-rodową. Posłużył się nim, bo pojęcie „kolektywizm” wywoływało w Polsce niechętne reakcje, budząc uzasadnione skojarzenia z sowiecką Rosją. Stachniuk kontynuował wątki obecne w pierwszej książce, związane z próbą syntezy kolektywizmu i planizmu z perspektywą nacjonalistyczną. Rozwinął również myśl, zgodnie z którą źródła złej kondycji państwa polskiego nie leżą tylko w okolicznościach zewnętrznych i historycznych, ale również w samym charakterze narodowym Polaków: cechach psychicznych, które nie sprzyjają dynamicznemu rozwojowi państwa. Pojawiło się kilka recenzji książki, zarówno publicystycznych, jak i naukowych. W większości te omówienia doceniały oryginalność myśli Stachniuka, ale ich autorzy krytycznie odnosili się do pomysłu importu rozwiązań gospodarczych pochodzących z Rosji radzieckiej. Stachniuk zaczął rozumieć, że sam musi stworzyć grupę, która przejmie i będzie popularyzowała jego idee.

 

Katolicyzm, czyli największy wróg Polski

W roku 1936 Stachniuk przeprowadził się do Warszawy, gdzie poznał kilka osób, które udało mu się przekonać do własnych poglądów: braci Stanisława i Józefa Grzanków, Ludwika Zasadę, Tadeusza Thena i dr Sabinę Różycką. Wraz z nimi w listopadzie 1937 roku wydał pierwszy numer miesięcznika „Zadruga. Pismo nacjonalistów polskich”. Stanisław Grzanka w manifeście Kim jesteśmy? pisał: „Jesteśmy nacjonalistami, bo cel nasz ostateczny upatrujemy w narodzie. Zgłodniali jesteśmy Wielkości – Wielkość Narodu jedynie głód nasz zaspokoi. [...] Dla nas Nacjonalistów Polskich jest oczywistym, że Wielkość Narodu nie może być zbudowana, gdy jego zbiorową duszę nadal wypełniać będą te same treści duchowe, pod których przemożnym naciskiem historia Polski toczy się, a obraz jej wzbudza w nas tragiczne odczucia”. Ową „treścią duchową” odpowiedzialną za złą kondycję Polski był katolicyzm. Stąd lejtmotywem, który przewija się przez całe dwa lata istnienia pisma i nadaje mu ton, jest nieprzejednana krytyka tej postaci chrześcijaństwa. Rola katolicyzmu w dotychczasowej historii Polski jest przez środowisko „Zadrugi” oceniana jednoznacznie negatywnie. Jest on – wedle autorów pisma – winien cywilizacyjnego zapóźnienia Polski. Katolicyzm uformował charakter narodowy współczesnych Polaków, który skłania ich raczej do kwietyzmu, aniżeli wytężonej pracy na rzecz rozwoju kraju. Stachniuk, w wywiadzie udzielonym pismu „Perspektywy” w 1939 roku, mówił: „Trzonem polskiego charakteru narodowego jest personalizm, tj. indywidualizm wegetacyjny. Jest to produkt skatoliczenia narodu w epoce saskiej (od ks. Skargi). Istotą jego jest traktowanie izolowanej jednostki jako fundamentu całej koncepcji życia w ogóle”. Stachniuk przeciwstawiał temu zadrużną wizję życia i roli człowieka w świecie, artykułując jednocześnie podstawy światopoglądowe tej grupy: „Wszechświat rysuje się nam jako bujny potok żywiołów, w którym życie chce założyć swoje bazy, opanować, podporządkować sobie. W człowieku zaś występuje głęboki popęd ku twórczości, będącej w swej istocie wolą władztwa nad bytem. Wola twórczości płynie od wewnątrz człowieka, […] człowiek jest tylko formą, w której wola twórczości przebiega. Dla niej jednostka jest tylko narzędziem”. Człowiek był więc dla niego jedynie środkiem istniejącej w świecie woli tworzycielskiej: najwyższą wartością nie było ludzkie życie, ale twórczość, aktywny stosunek względem świata. Katolicyzm faworyzował – zdaniem Stachniuka – kontemplację kosztem życia aktywnego, co doprowadziło do cywilizacyjnego zapóźnienia Polski i wszystkich związanych z tym dziejowych klęsk, z rozbiorami włącznie. Najpełniej to stanowisko wyartykułował on w książce, która ukazała się już u progu II wojny światowej Dzieje bez dziejów – teoria rozwoju wewnętrznego Polski. Napisał tam, że „powtórne zdynamizowanie kościoła katolickiego po soborze trydenckim pozwoliło na bezwzględne opanowanie znacznych połaci Europy […]. W pełni udało się to tylko w Hiszpanii, Włoszech i w Polsce. Zdecydowało to o kierunku rozwoju tych narodów”. Naczelnym zadaniem Zadrugi była więc walka o „odkatoliczenie” Polski.


 

Jan Stachniuk, zdjęcie z czasów studiów w Poznaniu wykonane w 1927 r.

 

 

Święty wąż w wannie

I właśnie w świetle tej misji należy rozpatrywać zwrot zadrużan w stronę neopogaństwa. Zadrużanin Antoni Wacyk pisał: „Bałwany zostawmy bałwanom. Do starożytności słowiańskiej sięgamy nie po to, by wskrzeszać prymitywne wierzenia, odświeżać formy dawno zamarłe; zwracamy się do naszej pogańskiej przeszłości jako kolebki duchowej dlatego, że w naturalizmie pierwotnej Słowiańszczyzny widzimy prawidłowy, zdrowy etap historycznego rozwoju polskiego człowieka”. Nie chodziło więc o restytucję religii pogańskiej w jej dawnym kształcie, ale raczej próbę czerpania z jej „ducha” i systemu wartości. I to oczywiście było dyskusyjne, z uwagi na niską wiedzę na temat przedchrześcijańskiej kultury słowiańskiej, ale – należy to ponownie podkreślić – nigdy Stachniukowi i „Zadrudze” nie chodziło o powrót do religii Świętowida czy Trzygłowa. Stosunek do tych dawnych form religijnych był czysto utylitarny: miały one dać Polakom taki system wartości, który skłoni ich do wysiłku na rzecz budowy – odwołując się do manifestu grupy – „Wielkości Narodu”. Neopoganizm w Stachniukowej perspektywie nie był celem samym w sobie, ale mitem, który motywuje do twórczego działania.

Reakcje na nowe pismo były w większości negatywne. Prasa narodowokatolicka z oczywistych względów miała do „Zadrugi” wrogi stosunek. Gdzie indziej wytykano zadrużanom neopoganizm, doszukując się w tym naśladownictwa niemieckiego nacjonalizmu. Tylko środowiska socjalistyczne entuzjastycznie przyjmowały antyklerykalizm środowiska Stachniuka. Poza głosami merytorycznymi pojawiały się i kpiny, choć te dotyczyły neopogańskich elementów jego działalności. Jeden z publicystów, mając na uwadze odbywanie przez grupę obrzędów nawiązujących do wierzeń przedchrześcijańskich, pokpiwał na temat rzekomego hodowania przez Stachniuka i jego zwolenników Świętego Węża w wannie. Wszystkie te głosy ujawniły to, co Stachniuk już wiedział: całkowitą niezgodę na jego myśl w Polsce.

 

Na powstańczych szańcach

Wybuch II wojny światowej oznaczał kres wydawania miesięcznika. Wokół grupy – mimo niechęci samego Stachniuka, który sens istnienia zadrużan widział w pracy metapolitycznej – zaczęli skupiać się ludzie pragnący uformować konspiracyjny ruch polityczny. Tak powstało Stronnictwo Zrywu Narodowego. Jego program był odbiciem zasadniczych idei zadrużnych: podniesienia poziomu cywilizacyjnego Polski, zorganizowania w niej bezklasowej nacjonalistycznej wspólnoty i przebudowy charakteru narodowego. Natomiast – zapewne po to, by w trudnych warunkach wojny nie zniechęcać do siebie potencjalnych zwolenników –całkowicie zrezygnowano z haseł antykatolickich. Wielu zadrużan wzięło udział w powstaniu warszawskim, walcząc na pozycjach wzdłuż ulic Mazowieckiej i Kredytowej. „Na tym odcinku – pisał Antoni Wacyk – walczył Stachniuk jako prosty szeregowiec. Dawał też dowody junackiej brawury, gdy w przerwach strzelaniny z obu stron walczących wychodził przed pozycje powstańcze i przechadzał się na oczach Niemców, w pełni świadomości, że ma wycelowane w siebie dziesiątku luf karabinowych”. Za swoją odwagę w walce Stachniuk został odznaczony Krzyżem Walecznych.


 

Stachniuk z :okresu poznańskiego" z kobietą, z którą przypuszczalnie łączyło go głębsze uczucie, 1936 r.

 

 

Nadchodząca noc

Stojąc pośród ruin wyzwolonej Warszawy, Stachniuk wierzył, że jego idee – jeśli tylko przejmie się nimi nowa władza – pozwolą na powrót Polski do czasów potęgi i świetności. Zależało mu na ponownym skupieniu środowiska „Zadrugi” oraz wznowieniu działalności pisarskiej i publicystycznej. Chciał włączyć się w ciężką pracę na rzecz odbudowy kraju. Cechowała go w tym naiwność, która stanie się przyczyną jego tragedii. Powoli, choć nieubłaganie, zbliżała się noc stalinizmu, która – o czym jeszcze nie wiedział – miała go ostatecznie pochłonąć…

c.d.n.


Fot. z archiwum Zdzisława Sowińskiego