Udział Polaków w okupacji Niemiec W chwili zakończenia II wojny światowej na terenie Niemiec przebywało około półtora do dwóch milionów Polaków. Były to osoby pochodzące zarówno ze starej, przedwojennej emigracji zarobkowej, rekrutujących się z wojennych uchodźców, przymusowo deportowanych przez Niemców robotników lub pracowników umysłowych, polskich jeńców wojennych, zbiegów z armii niemieckiej i organizacji Todta. W swojej bezładnej masie, stanowili oni istotny problem dla alianckich władz okupacyjnych. Jednym ze sposobów, aby chociażby częściowo zapanować nad ludzkim żywiołem, ujęciem go w pewne ryzy organizacyjne były kompanie wartownicze organizowane na terenach okupowanych Niemiec. Sądzę, że po latach nadeszła pora, aby kompanie te przedstawić w rzeczywistym, obiektywnym świetle. Pierwsze jednostki wartownicze powstały już w lipcu 1945 roku, na terenie francuskiej strefy okupacyjnej, kiedy zaczęły opuszczać ją częściowo wojska amerykańskie. Nosiły one nazwy: Pierwszy Szwadron Polski w Biberach an der Riss i Kompania Polska w Tübingen. Ponadto w Ravensburgu stacjonował Batalion Polski. Jednostki te miały doskonale warunki socjalne. Wygodne pomieszczenia mieszkalne, świetlice4, opiekę lekarską. Jednak przede wszystkim posiadały własne szkoły umożliwiające naukę w zakresie szkoły powszechnej. Jedyne co pełniącym służbę spędzało sen z powiek był brak wiadomości z kraju i brak perspektyw odnośnie dalszego ich losu w Niemczech. Oddziały te, zorganizowane bez jakiejkolwiek wizji na przyszłość, zostały w marcu 1946 roku rozwiązane. Część służących w nich żołnierzy przeszła do obozów dla ludności cywilnej, większość zaś przedostała się do strefy amerykańskiej zaciągając się do istniejących tam oddziałów wartowniczych. W amerykańskiej strefie okupacyjnej, formacje tego rodzaju powstały w wyniku planowanych przedsięwzięć okupacyjnych. 15 stycznia 1946 roku rozkazem dowódcy 7 armii USA, były obóz jeńców wojennych nr 1 Scheiwerferkaserne Mannheim – Kaefertal został przekształcony w Centrum wyszkolenia Gwardii Cywilnej „Kościuszko” (Civilion Guard Training Center „Kosciuszko”). Ośrodek przeznaczony był jako miejsce organizowania i szkolenia kompanii wartowniczych i eskortujących. Do Centrum zgłaszało się wiele młodzieży polskiej z uwagi na lata wojny zupełnie nie wykształconej, bez przygotowania zawodowego. Często byli to ludzie przez wojnę zdemoralizowani, których należało resocjalizować i wychowywać w atmosferze dobrowolnej i rozsądnej pracy. Ośrodek w Kaefertal prowadził dość pokaźną ilość, w liczbie 23, kursów przygotowujących kadry zarówno dla potrzeb wartowniczych i władz okupacyjnych, ale również przysposabiających do zawodu. I tak między innymi szkolono wartowników na kursach dla początkujących i dla zaawansowanych oraz oficerów dla kompanii wartowniczych, oficerów bez rangi i oficerów łączności. Prowadzono kursy nauki zawodu oraz specjalistyczne, jak szkolenie sanitariuszy, policjantów i inne. Każdy kurs posiadał szczegółowo opracowany i skrupulatnie realizowany program. Czas trwania poszczególnych kursów oscylował w granicach od 90 do 240 godzin lekcyjnych. Centrum przeznaczone było w zasadzie do organizacji kompanii polskich. Jednak zostały tam sformowane i przeszkolone także trzy kompanie złożone z ?otyszy i Estończyków tzw. Baltic Guard Companies. Ogółem do lutego 1947 roku przeszkolono w Kaefertal (łącznie z kompaniami bałtyckimi): 255 oficerów, 1114 podoficerów i 6498 szeregowych. Nie wszystkie kompanie przeszły przez Centrum, wiele pełniło służbę jeszcze przed założeniem ośrodka. Kompanie te wykonywały zadania zarówno w amerykańskiej strefie okupacyjnej, jak i poza nią konwojując sprzęt na drogach prowadzących do portów zachodniej Europy. Służyło w tych kompaniach 477 oficerów, 1831 podoficerów i 13 207 szeregowych. ?ącznie więc oddziały wartownicze zorganizowane w amerykańskiej strefie okupacyjnej liczyły: 732 oficerów, 2945 podoficerów i 19 705 szeregowców, razem 23 382 ludzi. Kompanie rekrutowały się, głównie z byłych jeńców wojennych, szczególnie oficerów i podoficerów oraz z tzw. dipisów (Displaced Persons), tj. Polaków z obozów cywilnych, którzy przed zakończeniem wojny przebywali w Niemczech na robotach. Każda sformowana według nomenklatury angielskiej kompania liczyła 8 oficerów i 252 podoficerów i szeregowych. Dowódcą był oficer w stopniu kapitana, jego zastępcą porucznik, dowódcami plutonów było sześciu podporuczników. Ponadto w skład kompanii wchodzili: 1 sierżant – szef kompanii, 18 sierżantów dowódców drużyn, 6 kierowców, 2 sanitariuszy, 7 kucharzy i 7 ich pomocników, 1 stolarz, 1 szewc, 1 tłumacz i 198 wartowników. . Ubiór stanowiły amerykańskie mundury z polskim godłem na furażerkach i polskie odznaki stopni wojskowych. Od lipca 1946 roku sorty mundurowe przefarbowano na kolor granatowy, a oznaczenia stopni zastąpiono czerwonymi naszywkami. Oficerowie nosili je na naramiennikach, podoficerowie na lewym ramieniu. W tym samym okresie został zmieniony wojskowy sposób oddawania honorów zastąpiony skłonem głowy. Zmiany te miały na celu podkreślenie cywilnego charakteru formacji. Od dowódcy kompanii do szeregowca, cały stan osobowy uzbrojony był w lekkie karabiny maszynowe. Broń nosić wolno było jedynie podczas służby. Sześć samochodów, które posiadała każda kompania, wykorzystywano do rozwożenia wartowników na posterunki i dla celów gospodarczych. Z chwilą wyjścia kompanii w teren, kończyła się jej formalna zależność od Centrum. Odtąd wzajemny kontakt ograniczał się do wysyłania kandydatów na poszczególne kursy oraz przyjmowania uzupełnień z ośrodka. Jakie zatem zadania, poza konwojowaniem sprzętu, wykonywały kompanie wartownicze? - Otóż głównym ich obowiązkiem było strzec obiektów wyznaczonych przez amerykańskie władze okupacyjne. Były to najczęściej magazyny wojskowe, obiekty przemysłowe, dzielnice miast zamieszkałe przez Amerykanów oraz inne obiekty wyznaczone przez wojskowych komendantów miast. Do momentu rozwiązania, Polacy stanowili straż w obozach jenieckich dla SS-manów. Służba nie była ciężka w fizycznym sensie tego słowa. Dwa razy w ciągu doby żołnierze mieli po cztery godziny warty przy wojskowych magazynach lub innych obiektach. Zdaniem byłych wartowników, najgorsza była nuda tych godzin spędzonych na bezmyślnym chodzeniu tam i z powrotem. Ale wszyscy zdawali sobie sprawę, że nawet Amerykanie nie płacą za nic. Przy czym, jeżeli chodzi o ścisłość, to Amerykanie zaoszczędzali grube miliony zatrudniając Polaków do służb pomocniczych, zamiast swoich dużo kosztowniejszych żołnierzy. Podstawą pełnienia straży był regulamin oparty niemal całkowicie na polskim regulaminie wojskowym sprzed II wojny światowej. Zarówno w czasie służby jak i poza nią, żołnierze kompanii podlegali wyłącznie swojemu dowódcy. Ten ostatni miał dość szerokie uprawnienia i przy pomocy podległych oficerów i podoficerów regulował tok życia kompanii. Od żołnierzy kompanii nie wymagano wojskowych rygorów. Praktykowane przez niektórych, niestety głównie polskich oficerów, „kapralskie metody”, były skutkiem pozostałości po przedwojennej mentalności polskiego wojska lub zwykłej polskiej głupoty. Za wykonywaną pracę stan osobowy kompanii otrzymywał, poza zakwaterowaniem, umundurowaniem i doskonałym całodziennym wyżywieniem, wynagrodzenie w markach niemieckich odpowiednio do stopnia i pełnionej funkcji. Ponadto każdy, bez względu na stopień, otrzymywał miesięcznie 5 dolarów okupacyjnych i tzw. PX-y. Te ostatnie składały się z wydawanych bezpłatnie co dwa tygodnie przydziałów: papierosów, czekolady, przyborów toaletowych i środków higieny oraz innych niezbędnych drobiazgów. W terenie kompania podlegała niewielkiej kadrowej komórce amerykańskiej składającej się z oficera (w zasadzie równego stopniem polskiemu dowódcy kompanii) oraz kilku podoficerów. Placówka ta sprawowała nadzór nad pracą kompanii, a ponadto regulowała z komendą miasta sprawy redukcji względnie zwiększenia liczby strzeżonych obiektów. Wzajemne stosunki pomiędzy jednostkami nadzorującymi a kompaniami wartowniczymi układały się różnie, w zależności od charakteru, poziomu intelektualnego i nastawienia amerykańskiego oficera. Jak twierdzą byli wartownicy kompanii, najlepiej układała się współpraca z oficerami pochodzącymi z Texasu oraz przybyłymi do Europy po dłuższym pobycie na wyspach południowych. Generalnie przedstawiciele armii Stanów Zjednoczonych podkreślali wysoki poziom wyszkolenia kompanii osiągnięty w niezwykle krótkim czasie. Na zakończenie podkreślić należy, że Amerykanie utworzyli organizację kompanii wartowniczych dla ściśle określonego celu. Chodziło przede wszystkim o zastąpienie żołnierzy amerykańskich w pełnieniu najprostszych, a jednocześnie wymagających znacznej liczby ludzi funkcji okupacyjnych. Dzięki temu znaczna część armii amerykańskiej mogła wcześniej wrócić po wojnie do domów. Polacy, którzy przejęli ich zadania, wypełniali je taniej. A pomimo stosunkowo licznych przypadków łamania dyscypliny, kradzieży itp., być może także i lepiej. Z drugiej strony, Amerykanie w sposób rozsądny starali się zabezpieczyć spokój w okupowanej strefie przez ujęcie niespokojnej, burzliwej masy w tryby pożytecznej dla nich i intratnej dla Polaków pracy. Tereny dyslokacji kompanii pozostawały obszarami politycznie neutralnymi, na które zakazywano wstępu zarówno przedstawicielom rządu z kraju, jak również oficerom łącznikowym rządu londyńskiego. Po polsku nazywane kompaniami wartowniczymi, były w oczach Amerykanów nie jakimś wojskiem, lecz zwykłą służbą pracy, w nomenklaturze US Army określanej mianem Labor Service. Nikomu nie wzbraniano powrotu do Polski. Wyrażający taką chęć zgłaszał się do swojego dowódcy, który obowiązany był niezwłocznie wyposażyć go w przewidziany osobna instrukcją ekwipunek, wpłacić dodatkowo 5 dolarów oraz przewieść służbowym samochodem do najbliższego punktu repatriacyjnego. Po kilku dniach wracający do Polski zderzał się z polską rzeczywistością, a na jego miejsce do kompanii nadsyłano uzupełnienie z Centrum. Jednak większość żołnierzy kompanii wartowniczych pozostała na Zachodzie, głównie w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii oraz w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Potrafili stosunkowo szybko zaaklimatyzować się w nowych warunkach, wtopić w krajobraz miejscowych społeczności. Dla części była to konieczność ze względów politycznych. Wiedzieli bowiem, że po powrocie do Polski czekają ich w najlepszym wypadku wieloletnie pobyty w więzieniach. Koniec wojny zastał Świętokrzyską Brygadę Narodowych Sił Zbrojnych – w sile dwóch pułków, razem około 2000 ludzi – w Vshekarach w Czechach nie opodal granicy stref okupacyjnych: amerykańskiej i radzieckiej, po zachodniej stronie linii rozgraniczenia. Amerykanie nakazali brygadzie złożyć broń, a całemu stanowi osobowemu przyznano status dipisów. Następnie zapadła decyzja o sformowaniu w oparciu o żołnierzy brygady kompanii wartowniczych. Kompanie dotrwały do połowy 1947 roku, kiedy to większość z nich rozformowano. Większość wartowników – żołnierzy NSZ, zdecydowała się na opuszczenie Niemiec. Za swoją nową ojczyznę z reguły wybierali Francję.