Spadochroniarze OUN. Historia desantów z 14 maja 1951 r.

Autor: Adam Kaczyński

Późnym wieczorem 14 maja 1951 r. sowieckie posterunki nadgraniczne zauważyły lecący na niskim pułapie czterosilnikowy samolot. Choć nadlatywał od strony socjalistycznej Rumunii, to jednak dane wywiadowcze nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Po czterech dniach wyczekiwania na niebie pojawił się wreszcie brytyjski transportowiec z desantem. Wielogodzinny lot z Malty zmęczył załogę. Na szczęście sowiecka obrona przeciwlotnicza nie zareagowała. Po kilkudziesięciu kilometrach samolot zmniejszył wysokość i skrył się w głębokiej dolinie Dniestru. Lot w ciągłym napięciu, zrzut pod Tarnopolem, potem kurs na zachód, kolejna granica i następny zrzut pod Lubaczowem. Szybkie nabranie wysokości i powrót do bazy...



Ulotka propagandowa rozpowszechniana wśród ludności przez członków OUN. Ilustracja z archiwum autora


Przytoczony powyżej opis na pierwszy rzut oka wygląda jak fragment scenariusza z niskobudżetowego filmu szpiegowskiego, ale przedstawione w nim wydarzenia są jak najbardziej realne. W pierwszej połowie lat 50. XX w. wykorzystujące ukraińskich nacjonalistów wywiady Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych dokonywały zrzutów grup szpiegowsko-dywersyjnych w Polsce i na Ukrainie. Desanty pod Tarnopolem i Lubaczowem były częścią szerszej operacji prowadzonej przez aliantów. W realiach zimnej wojny działania te na pierwszy rzut oka nie różniły się od typowych potyczek szpiegów. Ogromne nadzieje wiązane przez Zachód z ukraińskimi nacjonalistami okazały się daremne. Skuteczna interwencja sowieckich służb specjalnych (przy niemałym współudziale polskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego) doprowadziła nie tylko do wieloletniej dezinformacji aliantów, ale także do likwidacji resztek zbrojnego podziemia i rozłamu w emigracyjnych centrach Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów.


Zamiast wstępu

W ostatnich latach II wojny światowej nieuchronnie nadciągająca klęska hitlerowskich Niemiec ostatecznie uświadomiła ukraińskim nacjonalistom potrzebę poszukiwania nowych opiekunów. Starania podjęte jeszcze podczas trwania działań wojennych przyniosły zamierzony efekt dopiero po rozpoczęciu zimnej wojny. Zaostrzenie konfliktu pomiędzy dawnymi sojusznikami sprawiło, że stosunkowo nieliczna organizacja, starająca się za wszelką cenę ukryć swoje zbrodnie i konszachty z III Rzeszą, nagle urosła do roli poważnego partnera światowych mocarstw. Wewnętrzne konflikty w ruchu nacjonalistycznym pomiędzy nowym kierownictwem OUN, skupionym wokół Mykołaja Łebedzia (twórcy i szefa ounowskiej Służby Bezpieki), a wypuszczonym z niemieckiego więzienia Banderą doprowadziły do rozłamu. W lutym 1946 r. zwolennicy Bandery utworzyli Zagraniczne Formacje OUN (w skrócie ZCz OUN), a zwolennicy Łebedzia skupili się wokół Ukraińskiej Głównej Rady Wyzwoleńczej. Obie frakcje zaczęły szukać nowych opiekunów, którzy nie tylko wsparliby je finansowo, ale - co najważniejsze - zapewnili niezbędne szkolenie oraz środki umożliwiające kontynuowanie walki z Sowietami. Rozłam w ruchu dość skrupulatnie wykorzystali alianci, którzy podzielili pomiędzy siebie poszczególne frakcje - Wielka Brytania zajęła się współpracą z Banderą, z kolei USA postawiły na Łebedzia. Na pierwszy rzut oka układ taki był korzystny dla obu stron. Ukraińscy nacjonaliści otrzymywali niezbędne do przetrwania wsparcie finansowe, a zachodni alianci uzyskiwali dostęp do szerokiej bazy kandydatów na szpiegów. W niniejszym artykule zajmiemy się jedynie brytyjskim wątkiem wywiadowczego wykorzystania OUN.

Nim jednak przejdziemy do opisu poszczególnych desantów, należy zrobić jeszcze małą dygresję na temat "atrakcyjności" członków OUN dla zachodnich wywiadów. Po pierwsze większość z nich posiadała bogate doświadczenie konspiracyjne, doskonale znała się na metodach wojny partyzanckiej oraz, co najważniejsze, pochodziła z rejonu, w którym miała działać. Nie bez znaczenia był również fakt dwujęzyczności OUN-owców. Oprócz ukraińskiego wszyscy bezbłędnie mówili po polsku, dzięki czemu z łatwością mogli wtapiać się w otoczenie, nie wzbudzając przy tym podejrzeń co do swojej przynależności narodowej. Wieloletnie życie w Polsce, nauka w polskiej szkole, a często także służba w polskim wojsku sprawiały, że wpadka spowodowana złym akcentem bądź nieznajomością obyczajów była praktycznie niemożliwa. Po dodaniu do tego fanatycznej determinacji, antypolskości i umotywowanej ideologicznie chęci walki z bolszewizmem otrzymywano wymarzonego kandydata, gotowego zgodzić się nawet na najbardziej ryzykowne misje. W tym miejscu trzeba jednak przyznać, że zdecydowana większość skoczków decydowała się na ryzykowną współpracę z Anglikami i Amerykanami z wysokich pobudek. W swoim mniemaniu walczyli o wolność Ukrainy i rzeczywiście gotowi byli poświęcić dla niej życie. Niestety zgodnie z żelaznymi zasadami stosowanymi w brudnych grach wywiadów Ukraińcy zostali cynicznie wykorzystani przez swoich mocodawców, którzy bez zmrużenia oka posyłali ich na niemal samobójcze misje. Cena, jaką przyszło zapłacić za "wsparcie" aliantów, okazała się niezwykle wysoka.



Władysław Czubenko - uczestnik obław na emisariuszy OUN oraz radiogier z aliantami. Fot. z lat 50. XX w. oraz z 2008 r. (Fot. z archiwum autora)

 

Operacje "Zwieno" i "C1"

Zaostrzenie sytuacji międzynarodowej wpłynęło również na aktywność służb sowieckich. Dzięki doskonale ulokowanej agenturze, symbolem której stał się Kim Philby, w 1948 r. do Moskwy dotarły szczegółowe informacje o nawiązaniu współpracy pomiędzy Banderą a brytyjskim SIS. Przecieki najtajniejszych materiałów pozwoliły Sowietom poznać nie tylko trasy szlaków łącznikowych pomiędzy centrum OUN w Monachium a podziemiem na Ukrainie, ale także daty wyruszenia poszczególnych kurierów oraz uzyskać dokładne namiary na poszczególne grupy podziemia. Dysponując tak bogatą wiedzą, sowieckie służby1 nie mogły zmarnować okazji - rozpoczęła się trwająca kilkanaście lat operacja "Zwieno"2. Początkowo jej celem była neutralizacja brytyjskiej agentury, jednak umiejętne przechwycenie i "odwrócenie" kilku kluczowych dla operacji agentów umożliwiło rozpoczęcie niezwykle skutecznej radiogry, dzięki której przekazywano na Zachód odpowiednio spreparowane informacje.

W kontaktach pomiędzy centralą ZCz OUN w Monachium a strukturami podziemia na Ukrainie (po 1948 r. już mocno osłabionymi) kluczową rolę odgrywała Polska, przez którą wiodły najkrótsze trasy na kurierskim szlaku. Uszczelnienie granic, likwidacja większości zbrojnych grup UPA oraz masowe przesiedlenia ludności ukraińskiej w ramach akcji "Wisła" pozbawiły OUN-owców oparcia w terenie oraz w znaczący sposób utrudniły dotychczasową działalność. Największy cios organizacji zadał jednak jej własny członek - Leon Łapiński ps. "Zenon", który po schwytaniu przez UB zgodził się na pełną współpracę. W ramach prowadzonej przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego operacji "C1" pod jego kierownictwem powstała licząca kilkadziesiąt osób fikcyjna siatka OUN w Polsce3. Przez długie lata działalność "Zenona" nie wzbudzała podejrzeń wśród nacjonalistów, a dostarczane przez niego informacje pozwalały nie tylko neutralizować wszelkie działania OUN w Polsce, ale także rozbijać podziemie na Ukrainie i skutecznie dezinformować Zachód.


Przygotowania do zrzutu

Na początku lat 50. coraz częstsze naciski Brytyjczyków, domagających się konkretnych danych wywiadowczych, oraz strach przed utratą wpływów w podziemiu na Ukrainie skłoniły Stepana Banderę do wykonania radykalnego kroku - wysłania na wschód swojego bezpośredniego przedstawiciela, zadaniem którego miała być reorganizacja struktur podziemia oraz ich całkowite podporządkowanie ZCz OUN. Ponieważ grupy kurierskie coraz częściej "wpadały" podczas przekraczania granicy bądź po prostu były likwidowane na terenie Czechosłowacji, tym razem zdecydowano się na transport drogą lotniczą. Wszelkie przeloty za żelazną kurtynę były niezwykle ryzykowne, dlatego też zdecydowano się na zrzucenie dwóch grup podczas jednego lotu. W skład pierwszej z nich (skierowanej na Ukrainę) wszedł wysłannik Bandery - szef Służby Bezpieki ZCz OUN Miron Matwijenko ps. "Usmich", szef jego ochrony Eugeniusz Hura ps. "Sławko" oraz czterech dywersantów: Włodzimierz Boźko "Weres", Eugeniusz Pidhirny "Jewhen", Wasyl Horodyński "Paganini" i Roman Bryń "Lew"4. W składzie drugiej grupy, mającej wzmocnić siatkę "Zenona" w Polsce znalazły się cztery osoby: dowódca grupy Mirosław Borsuk "Sokił", radiotelegrafista Dymitr Bahłaj "Hnat", Lew Bahłaj "Dmytro" oraz Jarosław Gałat "Czajka", zadaniem którego było przedostanie się na terytorium ZSRR5.



Broń i materiały propagandowe zdobyte podczas walki z ukraińskim podziemiem (rekonstrukcja). Fot. A. Kaczyński


Przygotowania do przerzutu zajęły kilka tygodni, jednakże większość skoczków została wcześniej profesjonalnie przeszkolona na kursach wywiadowczych. Ostatnim etapem szkolenia był kurs spadochronowy na lotnisku Abington w Anglii6. Po jego ukończeniu wszyscy uczestnicy zrzutu zostali przerzuceni na Maltę, skąd późnym popołudniem 14 maja 1951 r. wyruszyli na spotkanie swojego losu. Trasa przelotu przebiegała przez kraje bałkańskie i Rumunię. Po przekroczeniu granicy ZSRR samolot skrył się w głębokiej dolinie Dniestru, następnie pomiędzy Tarnopolem a Lwowem dokonał zrzutu grupy Mirona Matwijenki. Kilkadziesiąt minut później identyczną operację powtórzono po polskiej stronie granicy. Oba desanty odbyły się bez komplikacji... W tym momencie przysłowiową pałeczkę przejęła strona sowiecka.

Informacje o mającym nastąpić pomiędzy 10 a 15 maja 1951 r. zrzucie dwóch grup dywersyjno-szpiegowskich strona sowiecka otrzymała bezpośrednio od Kima Philby?ego. Wieloletnie starania o usadowienie własnej agentury w zagranicznych strukturach OUN również przyniosły efekty. W feralnym samolocie znalazło się dwóch sowieckich agentów - po jednym na grupę. Dzięki zaufaniu, jakie zdobyli podczas swojej działalności w organizacji, obydwaj objęli kluczowe stanowiska. Pierwszy z nich - "Bronek" vel "Władek" kierował ochroną Mirona Matwijenki, a "Sokił" dowodził całością grupy zrzuconej w Polsce.

W momencie skoku obydwaj agenci doskonale znali poruczone im zadania. Po wylądowaniu wstępnie "zabezpieczyli" swoje grupy, po czym udali się na poszukiwanie kontaktów z miejscowymi członkami podziemia. Choć grupa Matwijenki desantowała się jako pierwsza, to jednak ze względu na przebieg wypadków dużo właściwsze będzie rozpoczęcie opisu od wydarzeń w Lasach Sieniawskich.



Obława (rekonstrukcja). Fot. A. Kaczyński


Zrzut w Lasach Sieniawskich

Wieczorem 14 maja około godz. 22.50 posterunek Wojsk Ochrony Pogranicza w rejonie wsi Budomierz odnotował przelot dwóch samolotów (najprawdopodobniej błędnie oceniono liczbę) od strony ZSRR, które następnie w okolicy gromady Cewków wykonały kilka okrążeń na niskim pułapie. W kilkanaście minut po zrzucie meldunek o wtargnięciu w przestrzeń powietrzną Polski dotarł do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, któremu podlegało operacyjne zabezpieczenie granicy7. Na reakcję miejscowych struktur UB nie trzeba było długo czekać. O godzinie 23.45 szef Powiatowego UB w Lubaczowie kpt. Władysław Piątek dostał polecenie, aby w rejon prawdopodobnego desantu wysłać kilku ludzi do zbadania sytuacji. W swoich wspomnieniach mjr Ł. Kuźmicz tak opisuje tamte wydarzenia: "Po przybyciu grupy pracowników do gromady Cewków mieszkaniec tej wsi, Jan W. poinformował, że dzieci jego pasące krowy znalazły ok. 300 m od wsi - na pastwisku - worek z bronią i innymi przedmiotami. Po sprawdzeniu worka stwierdzono, że znajdowała się w nim rozbita radiostacja (dlatego dywersanci nie mogli połączyć się ze swoją centralą), notesy, szyfry, bielizna, pistolet colt z dwoma magazynkami naboi, 5 paczek amunicji itp. Meldunek o tym natychmiast przekazany został do WUBP w Rzeszowie drogą telefoniczną przez WCz8..."9.

Po uzgodnieniu zakresu działań z dowództwem w Warszawie zdecydowano się wysłać w rejon zrzutu liczący 260 żołnierzy batalion z 4. Brygady KBW w Rzeszowie pod dowództwem kpt. Tadeusza Zakrzewskiego oraz 3. batalion 3. Brygady KBW w Lublinie dowodzony przez kpt. Emila Piesiura (240 żołnierzy). Wsparcia udzieliła także 26. Brygada Wojsk Ochrony Pogranicza z Przemyśla, która wysłała w rejon zrzutu jeden pluton. Trudne warunki terenowe oraz rozległość obszaru objętego poszukiwaniami sprawiły, że 15 maja na miejsce wysłano dodatkowo 120 elewów szkoły KBW w Rzeszowie. Sztab całej operacji ulokowano w Sieniawie.

Przez pierwsze dni intensywne przeczesywanie nie przyniosło żadnych rezultatów. Początkowo próbowano organizować także prowizoryczne zasadzki, jednakże zrezygnowano z nich ze względu na duże prawdopodobieństwo wpadnięcia w nie osób postronnych10. Brak efektów skłonił dowództwo operacji do zmiany taktyki. Rankiem 19 maja do okolicznych wsi wysłano ok. 60 pracowników Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, ściągniętych z całego Podkarpacia. Skrupulatne poszukiwania przyniosły zamierzony efekt. Dzięki jednemu z donosów ustalono, że podejrzany o kontakty z OUN Wołodymytr Biłozur z przysiółka Grabarze k. Jarosławia kupił 6 bochenków chleba (ogromna ilość jak na potrzeby jednego człowieka) i pojechał z nimi w rejon lasów koło Radawy. Kilkudniowe przesłuchania mieszkańców okolicznych wiosek również dały pożądany rezultat - ustalono, że 19 maja we wsi Wola Mołodycz w GS nieznany mężczyzna kupił papierosy.



Żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego z Wadowic. Fot. z archiwum autora

 

Dzięki zdobytym w ten sposób informacjom udało się zawęzić obszar poszukiwań do trójkąta pomiędzy miejscowościami Radawa, Surmaczówka i Mołodycz. Rankiem 21 maja ponownie rozpoczęto przeczesywanie terenu. Około godziny 10 rano tyraliera 3. batalionu 3. Brygady KBW z Lublina została ostrzelana z broni maszynowej w rejonie dawnych stawów rybnych. Trzech żołnierzy zostało rannych, a 20-letni szeregowy służby zasadniczej Jan Kmiecik otrzymał śmiertelny postrzał w brzuch. Po pierwszej serii żołnierze błyskawicznie zalegli, a następnie, zabierając rannych, wycofali się na dogodniejsze do otwarcia ognia pozycje. Podczas próby okrążenia "skoczków" jeden z nich próbował rzucić granat w kierunku erkaemu, jednakże jego obsługa okazała się szybsza. Seria dosłownie skosiła całą grupę, a odbezpieczony granat dopełnił dzieła zniszczenia. W chwilę po eksplozji wydzielony pododdział z bagnetami na broni krótkimi skokami zbliżył się do "skoczków". Na miejscu okazało się jednak, że wszyscy nie żyją. Ciało jednego z zabitych zostało rozerwane przez eksplozję granatu. Przy zabitych znaleziono 4 pistolety maszynowe typu sten, 4 pistolety, specjalny tłumik do stena, aparat fotograficzny Minox, 1058 dolarów amerykańskich, 29 tys. nowych złotych polskich, 4 śpiwory, 8 map sztabowych, wojskową lornetkę, szyfry, adresy, chemikalia, trzy paczki plastycznego materiału wybuchowego w kostkach oraz plan zakopania w lesie koło Warszawy radiostacji nadawczo-odbiorczej. Dokładne przeszukanie zwłok pozwoliło ponadto odnaleźć następujące dokumenty: polskie książeczki wojskowe na nazwisko Kiryluk Leon, Szymura Paweł, Bidaluk Władysław, sowiecki paszport na nazwisko Stepan Sacharczuk oraz czechosłowacką legitymację na nazwisko Kralik Wacław11.

W tym miejscu trzeba postawić sobie pytanie o przyczynę tak niefrasobliwego i graniczącego z głupotą zachowania profesjonalnie przeszkolonych dywersantów. Liczba popełnionych błędów jednoznacznie wskazuje na to, że grupa została celowo wystawiona "na odstrzał". Pierwszym kardynalnym błędem popełnionym przez "skoczków" było nieopuszczenie miejsca zrzutu. Żelazną zasadą w takich przypadkach jest natychmiastowy odskok na odległość co najmniej 20-30 kilometrów. Drugim błędem było nieskrywanie miejsca swojej dyslokacji przed miejscowymi dostarczającymi żywność. Trzecim, najbardziej zagadkowym błędem był wybór miejsca na tymczasowy postój, podczas którego grupa została wykryta i zniszczona. Jak już wspomniałem wcześniej, grupa była rozlokowana na terenie byłych stawów rybnych. Być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że skoczkowie rozpalili ognisko na samym środku osuszonego stawu. Otwarta przestrzeń, w dodatku w zagłębieniu terenu! Wybór takiego miejsca nie tylko nie dawał jakiejkolwiek szansy na obronę i ucieczkę, ale także ułatwiał przeciwnikowi skryte podejście.

Wytłumaczeniem tak nietypowej sytuacji jest fakt wystawienia grupy przez działającego w jej szeregach agenta. Wkrótce po zrzucie od grupy odłączył się Mirosław Borsuk "Sokił", który udał się na spotkanie z członkami siatki "Zenona" Marią Romaniec i jej bratem Emilem. Na winę "Sokiła" w wystawieniu grupy zrzuconej w Lasach Sieniawskich w nocy z 14 na 15 maja jednoznacznie wskazują dane przytoczone przez D. Vedeneeva, który w swojej pracy poświęconej grze sowieckich służb z ukraińskim podziemiem stwierdza, że wśród skoczków znajdował się sowiecki agent o pseudonimie "Kara"12, którego przed likwidacją grupy udało się umiejętnie wycofać z rejonu działań13. Warto również zwrócić uwagę na fakt, iż przed rozstaniem z pozostałymi członkami grupy "Sokił" zakopał przenoszoną przez siebie pocztę. Po przycichnięciu całej sprawy wydobył ją i przekazał stojącemu na czele fikcyjnej siatki OUN Leonowi Łapińskiemu ps. "Zenon". Łapiński udostępnił pocztę funkcjonariuszom UB, którzy wykonali fotokopie wszystkich dokumentów, po czym ponownie puścili ją w obieg za pośrednictwem swojego agenta14. Zabieg z przekazaniem poczty Łapińskiemu doskonale wpisuje się w metody stosowane przez służby do sprawdzania wiarygodności i lojalności swojej agentury. W przypadku nieudostępnienia przez Łapińskiego przekazanej mu poczty jego opiekunowie śmiało mogliby wysnuć przypuszczenia, że są okłamywani. Przekazanie korespondencji potwierdziło jednak jego pełną lojalność. Na agenturalne zaangażowanie "Sokoła" wskazuje ponadto fakt, że jako kurier kilkakrotnie bez większych przeszkód przekraczał granicę. Zastosowanie taktyki polegającej na wystawianiu grup przez wewnętrzną agenturę również było standardową metodą wykorzystywaną przez sowieckie służby.

 



Schemat ziemianki - po opanowaniu zachodniej Ukrainy przez Sowietów podziemne bunkry zwane "kryiwkami" stanowiły podstawową bazę wypadową dla członków podziemia. (Ilustracja z archiwum autora)

 

Operacja w Lasach Sieniawskich miała jeszcze jeden niewielki epizod. Na podstawie znalezionego przy zwłokach skoczków szkicu, na którym zaznaczono miejsce ukrycia radiostacji, UB rozpoczął poszukiwania. W ich rezultacie w lesie pod Wiązowną odnaleziono radio, zakopane najprawdopodobniej przez rezydenturę SIS działającą przy ambasadzie. Prawdziwa radiostacja została zabrana, a na jej miejscu ukryto podobnych rozmiarów skrzynkę, którą następnie zaminowano. Pomimo kilkunastu dni oczekiwania nikt nie złapał się w zastawioną pułapkę i zaminowana atrapa została zdjęta15. Informacje wyciągnięte z notatnika jednego ze skoczków pozwoliły wzbogacić wiedzę UB na temat powiązań siatki. Część z nich została wykorzystana do prowadzenia dalszej gry, a po ich zdezaktualizowaniu posłużyły jako podstawa do przeprowadzenia aresztowań. W maju 1954 r. aresztowano m.in. Władysława Biłozora, którego adres znaleziono przy zabitych skoczkach16.



Grupa Matwijenki

Zupełnie inaczej potoczyły się losy grupy, w której znajdował się Miron Matwijenko. Przywitanie skoczków zorganizowane przez stronę sowiecką zostało zorganizowane z typowym dla socjalistycznego raju rozmachem. Prawdopodobny teren zrzutu obstawiono 11 tysiącami żołnierzy regularnej armii oraz wojsk MWD, a do prowadzenia obserwacji z powietrza przydzielono 14 samolotów PO 2. Dodatkowo zmobilizowano wszystkich pracowników i agentów bezpieki, którymi szczelnie obstawiono dworce kolejowe w rejonie. O ile zadaniem wojsk było zablokowanie grupy w rejonie zrzutu, to czekiści rozmieszczeni na dworcach mieli się skupić jedynie na odnalezieniu "Władka" - agenta bezpieki, który skakał razem z Matwijenką17. W tym miejscu warto dodać kilka słów o "Władku". Eugeniusz Hura, gdyż tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko, został zwerbowany kilkanaście miesięcy wcześniej przez polski Urząd Bezpieczeństwa Publicznego i zarejestrowany pod kryptonimem "Bronek"18. Do przejścia na stronę komunistów skłonił go strach przed niechybną karą oraz motywy rodzinne - w zamian za współpracę obiecano mu zwolnienie siostry z więzienia. Po odpowiedniej obróbce "Bronek" został przekazany sowieckim służbom, z którymi współpracował jako "Władek"19. W kwietniu 1950 r. "Władek" przeszedł z grupą kurierską celowo oczyszczoną z patroli granicę polsko-sowiecką i dzięki kontaktom rodzinnym dotarł wkrótce do dowódcy UPA Wasilija Kuka. Podczas spotkania przekazał przeniesione przez siebie materiały i informacje ustne oraz odebrał pocztę dla Bandery. W drodze powrotnej cała korespondencja została umiejętnie poprawiona - własnym agentom dano najlepsze rekomendacje oraz potwierdzono ich pełną wiarygodność i oddanie sprawie. W spreparowanych pismach zachęcano Banderę do przyjazdu na "okupowaną Ukrainę" i objęcie osobistego przywództwa lub chociaż oddelegowanie ważnego wysłannika. Haczyk został połknięty. Bandera zdecydował się na wysłanie szefa własnej bezpieki Mirona Matwijenki. Agent "Władek" jako jeden z najbardziej zaufanych i posiadających doskonałe kontakty w terenie został jego szefem ochrony20.

 


Penetracja zniszczonej ziemianki przez czekistów (rekonstrukcja). Fot. A. Kaczyński

 

Po udanym skoku spadochronowym grupa Matwijenki zaszyła się głęboko w lesie. Spory zapas konserw pozwalał na kilkunastodniowe ukrywanie się w terenie. "Władek", mający za zadanie zorganizowanie spotkania z miejscowym podziemiem, bez żadnych podejrzeń odłączył się od grupy. Kontakt z sowieckimi służbami został nawiązany 22 maja 1951 r. na dworcu kolejowym we Lwowie. "Władek", który w bufecie zamówił kanapkę oraz setkę wódki, został zidentyfikowany na podstawie fotografii przez agentkę rozpoznania z 7. Wydziału Zarządu MGB Obwodu Lwowskiego. Po kilkudziesięciu minutach rozmawiał już z zastępcą ministra bezpieki USSR gen. O. Wadisem. Podczas rozmowy opowiedział o składzie i uzbrojeniu grupy oraz miejscu jej lokalizacji. Na podstawie jego zeznań następnego dnia wydobyto zakopane przez skoczków: radiostację oraz pakiety z dokumentami. Po dokładnym ich skopiowaniu ukryto je w tych samych miejscach21.

Zadanie schwytania Mirona Matwijenki oraz likwidacji grupy powierzono wydziałowi 2N MGB, który etatowo zajmował się zwalczaniem ukraińskiego nacjonalizmu. W tym celu z 19 doświadczonych agentów utworzono fałszywy oddział UPA. Dzięki podrobionym poświadczeniom od dowódcy UPA Wasilija Kuka udało się skłonić Matwijenkę do zorganizowania spotkania. Na jego miejsce wybrano ziemiankę w lesie w pobliżu wsi Kalne koło Zborowa. Matwijenko, który 5 czerwca 1951 r. przybył na miejsce wraz ze swoją ochroną, nie rozpoznał, że ma do czynienia z sowieckimi agentami. Gorące powitanie wkrótce przerodziło się we wspólne picie. Matwijenko z wielką ochotą wypił podany mu miód oraz wodę z preparatem Neptun 47. Gdy środek zaczął działać, padło hasło "Dawaj zakurim!". Agenci rzucili się na Matwijenkę i po krótkiej szamotaninie związali go. Reszta grupy została po cichu zabita. Przy życiu pozostawiono jedynie radiotelegrafistę, który był potrzebny do prowadzenia gry operacyjnej z Anglikami22. Jeden z czekistów biorących udział w operacji po latach wspominał, iż Matwijenko nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że złapali go chłopcy, z którymi skakał z samolotu23.

 


Gabinet przesłuchań. Fot. z archiwum autora

 

Więzień nr 50

W momencie kiedy Neptun 47 przestał działać, było już za późno. Pierwsze przesłuchania Matwijenki przeprowadzono w Kijowie, a następnie w Moskwie. Ponieważ schwytany wysłannik Bandery niemalże od razu zaczął składać obszerne zeznania dotyczące emigracyjnych struktur OUN, sowieccy śledczy postanowili zmienić sposób jego traktowania. Wbrew swoim najczarniejszym przypuszczeniom nie został poddany wymyślnym torturom, które tak chętnie stosowała OUN-owska Służba Bezpieki. Matwijenko znalazł się w pilnie strzeżonej willi MGB we Lwowie. Oficjalnie nadano mu kryptonim "Więzień nr 50". Sowieccy nadzorcy od samego początku traktowali go nadzwyczaj uprzejmie. W przeciwieństwie do innych więźniów otrzymywał wyjątkowo obfite oraz urozmaicone posiłki, desery z owoców i słodyczy. Prowadzący Matwijenkę oficerowie MGB zadbali również o jego rozwój duchowy. Do celi dostarczono mu odpowiednią lekturę - krótki kurs historii WKP(b)... Warto w tym miejscu zauważyć, że przed wydaniem Matwijence wspomnianego dzieła prewencyjnie zaopatrzono go w spory zapas deficytowego papieru toaletowego24. Więzień nr 50 doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego położenia. Jedyną szansą na uniknięcie kary śmierci była bezwarunkowa współpraca z Sowietami. Groźba wyroku oraz miłe traktowanie przez oficerów prowadzących przyniosły zamierzone efekty. Matwijenko podzielił się ze śledczymi całą swoją wiedzą o OUN. Według uzyskanych zeznań Bandera wysłał go na Ukrainę w celu przejęcia kontroli nad podziemiem. W przypadku oporów ze strony dowodzącego niedobitkami UPA Wasilija Kuka ps. "Lemiesz" miał posunąć się nawet do jego fizycznej likwidacji. Do innych zadań Matwijenki należało stworzenie skutecznych kanałów łączności z Zachodem oraz organizacja sprawnej siatki wywiadowczej25. W toku wielotygodniowych przesłuchań "więzień nr 50" opowiedział także sporo pikantnych szczegółów o życiu Bandery - m.in. o pobiciu przez niego ciężarnej żony czy też próbie zgwałcenia małżonki jednego z ochroniarzy. Wiele opowieści dotyczyło trwonienia organizacyjnych funduszy przez poszczególnych "prowidników". Protokoły z przesłuchań zostały wykorzystane w latach 60. do stworzenia propagandowych prac oraz artykułów podpisanych przez Matwijenkę, zadaniem których było demaskowanie OUN. Najsłynniejszą z prac Matwijenki były Czarne sprawy ZCz OUN26.

Porządek dnia przetrzymywanego w luksusowej willi na ulicy Kryłowa 19 we Lwowie Matiwjenki wyglądał następująco: w pierwszej kolejności odbywały się prace z oficerami prowadzącymi, polegające na sporządzaniu radiogramów oraz bieżącym korygowaniu przebiegu gry operacyjnej z Brytyjczykami. W wolnym czasie "więzień nr 50" realizował program studiów wieczorowych wydziału energetyki cieplnej Kijowskiego Instytutu Politechnicznego, studiował marksizm i leninizm oraz oficjalną historię Ukraińskiej SRR. Dwa razy w miesiącu "opiekunowie" organizowali mu wycieczki do przodujących kołchozów oraz zakładów przemysłowych. Pokazy sukcesów i dobrobytu miały przekonać zajadłego nacjonalistę do wyższości ustroju radzieckiego. W podobny sposób wyprowadzano "więźnia nr 50" do opery i teatru. Podczas przedstawień obok Matwijenki siedziało zawsze dwóch konwojentów, a w nieco dalszej odległości w pogotowiu oczekiwała grupa zabezpieczenia27. Na luksusowe warunki, w jakich przetrzymywano "więźnia nr 50", MGB wydawało niebagatelne sumy. Tylko pierwsze dziesięć miesięcy ochrony Mirona Matwijenki kosztowało ponad 90 tysięcy rubli. Na tak niebotyczną sumę (dniówka w dobrym kołchozie wynosiła wówczas ok. 1 rubla) składały się koszty wyżywienia, utrzymania ochrony i obsługi, w tym osobistej kucharki. Miesięcznie na jedzenie wydawano prawie 2 tysiące rubli. Tyle samo wynosił koszt ubrań. Matwijenko dodatkowo za swoje usługi otrzymywał comiesięczną wypłatę w wysokości 3 tys. rubli28. Pieniądze zainwestowane w "więźnia nr 50" przyniosły jednak efekty.

 


BOFON, czyli rodzaj pokwitowania za dokonane na ludności ukraińskiej konfiskaty. Nazwa pochodzi od słów "na BOjewoj FONd". Ilustracja z archiwum autora

 

Już w czerwcu 1951 r. rozpoczęła się radiogra z brytyjskim wywiadem. Głównym jej celem była dezinformacja zagranicznych struktur OUN oraz przekazywanie Brytyjczykom fałszywych danych wywiadowczych na temat ZSRR. Dla uwiarygodnienia wysyłanych w eter informacji Wydział 2N jesienią 1951 r. stworzył fałszywą grupę konspiratorów, która kręciła się po lasach w rejonie Radziechowa. Przebrani za partyzantów agenci rozsiewali plotki, że jest z nimi ważny emisariusz od Bandery. W okolicach Drohobycza uruchomiono nawet fałszywą radiostację, która nadawała depesze w imieniu lokalnego prowodu OUN. Działalność fikcyjnego podziemia rozwijała się nadzwyczaj pomyślnie. Stworzono rejonowe prowody w Radziechowie, Jaworowie i Dobromyślu oraz linie łączności kurierskiej29. Do marca 1952 r. nadano 29 depesz do Brytyjczyków oraz 32 dezinformacyjne raporty dla Bandery. W depeszach dla Brytyjczyków znalazły się wiarygodnie spreparowane w Moskwie dane wywiadowcze dotyczące sowieckiej armii oraz przemysłu obronnego i infrastruktury transportowej. Raporty dla Bandery zawierały zachęty do przysyłania kolejnych emisariuszy oraz zorganizowania zrzutów zaopatrzenia. Dla wzmocnienia wiarygodności fikcyjnego podziemia w październiku 1952 r. przepuszczono przez polsko-sowiecką granicę grupę kurierów z Monachium. Agent MGB przez pięć dni udawał lokalnego prowidnika OUN. Dzięki jego umiejętnościom kurierzy nie zorientowali się, że mają do czynienia z prowokacją. W trakcie rozmów przekazano im szereg fałszywych informacji, w tym tę o "zdetronizowaniu" Bandery i przejęciu władzy nad podziemiem na Ukrainie przez jego konkurentów z Łebedziem i Ochrymowiczem na czele. Kurierzy ponownie zostali przepuszczeni przez granicę. Dostarczone przez nich informacje zaprzepaściły szanse na osiągnięcie porozumienia w środowiskach ukraińskiej emigracji. Atmosferę podgrzewało dodatkowo sterowane przez Sowietów wzajemne opluwanie się poszczególnych stronnictw w prasie emigracyjnej. Być może zabrzmi to paradoksalnie, ale jednym z głównych zarzutów, którymi starano się zniszczyć konkurentów, było oskarżenie o współpracę z Sowietami...30

Prowadzona przy pomocy Matwijenki gra operacyjna z brytyjskim wywiadem najprawdopodobniej przebiegałaby bez większych zakłóceń, gdyby nie? ucieczka głównego jej uczestnika. Łagodny sposób traktowania więźnia sprawił, że pilnujący go strażnicy całkowicie stracili czujność. W ramach przekonywania Matwijenki do dobrodziejstw systemu sowieckiego strażnicy regularnie grywali z więźniem w siatkówkę, spędzali wspólnie wieczory, nawet pili razem wódkę. Późniejsze śledztwo wykazało, że na kilka miesięcy przed ucieczką Matwijenko dyskretnie podpytywał się o szczegóły dotyczące budowy i obsługi pepeszy. Zaczął się także interesować majsterkowaniem. Niczego niepodejrzewający oficerowie prowadzący kupili mu nawet zestaw podstawowych narzędzi. "Więzień nr 50" zamiast zabawek i przedmiotów codziennego użytku zrobił sobie klucze oraz samodzielny pistolet. 16 czerwca 1952 r., wykorzystując nieuwagę pilnującego go majora Korsuna, Matwijenko wyciągnął z pozostawionej na krześle marynarki klucze od sejfu, z którego wyjął pistolet walter z kompletem amunicji, mapę zachodniej Ukrainy, kompas oraz 10 tys. rubli. Następnie, przez nikogo nie niepokojony, wyszedł głównymi drzwiami31.

Zaraz po ucieczce Matwijenko udał się na cmentarz Janowski, gdzie spędził noc w jednym z grobowców. Następnego dnia rozpoczął odwiedzanie wszystkich znanych sobie OUN-owskich adresów konspiracyjnych we Lwowie. Niestety wszędzie mieszkali już obcy ludzie. Brak perspektyw na jakąkolwiek pomoc doprowadził go do załamania nerwowego. Wieczorem 17 czerwca, a więc dzień po ucieczce, Matwijenko na dworcu kolejowym zaczepił przechodzącego obok sierżanta i spytał się, czy ten pracuje w MGB. Gdy otrzymał pozytywną odpowiedź, stwierdził, że jest uzbrojony i że chciałby się poddać. Według ustaleń śledztwa sierżant Tarasiuk zaprowadził Matwijenkę na posterunek milicji, na którym kazano im przyjść później, gdyż akurat trwała przerwa w pracy. Zdesperowany Tarasiuk poprosił o pomoc przechodzącego obok majora, z którym wspólnie odeskortowali Matwijenkę pod właściwy adres32.

Trwająca niespełna 24 godziny ucieczka Matwijenki wywołała prawdziwą burzę w sowieckich organach. Sprawa oparła się aż o Politbiuro, które na specjalnym posiedzeniu 7 lipca 1952 r. nakazało wyrzucenie głównych sprawców z partii i organów oraz przekazanie sprawy prokuraturze. Swoje stanowiska stracili także bezpośredni przełożeni nadzorców "więźnia nr 50"33.

 


Ulotka propagandowa skierowana do nauczycieli - "Nauczyciele - Ukraińcy! Sowiecka szkoła ma za zadanie wychowywać janczarów, zdrajców ukraińskiego narodu. Nie przykładajcie rąk do tej haniebnej antynarodowej pracy. Sabotujcie rusyfikacyjne starania sowieckiej szkoły. Śmierć sowieckim okupantom! Ukraińscy rewolucjoniści". Nauczyciele wraz z kierownikami kołchozów i przedstawicielami lokalnej administracji stanowili najliczniejszą grupę wśród ofiar ukraińskich nacjonalistów. Ilustracja z archiwum autora

 

Nieudana próba ucieczki w znaczący sposób odbiła się także na życiu Matwijenki, którego przewieziono do specjalnej willi MGB w Światoszynie pod Kijowem. Ochronę "więźnia nr 50" wzmocniono do 9 osób. Teren willi dodatkowo zabezpieczały psy, a podeszwy butów nasączano specjalnym środkiem zapachowym, pozostawiającym trwałe ślady w terenie. Dla wzmocnienia inwigilacji Matwijence podsunięto również agentkę "Oksanę". Po odpowiedniej obróbce między "Oksaną" a Matwijenką rozpalił się kontrolowany romans, który zakończył się nadzorowanym przez władze małżeństwem34.

Po krótkiej przerwie spowodowanej niespodziewaną ucieczką Matwijenki wznowiono radiogrę z Brytyjczykami. W dalszym ciągu przekazywano fałszywe dane wywiadowcze oraz punkty kontaktowe i znaki umowne dla kolejnych skoczków. Nadspodziewanie dobre wyniki osiągane przez Matwijenkę wzbudziły podejrzenia u dowódcy UPA Wasilija Kuka. Wątpliwości co do lojalności Matwijenki zaczęły dochodzić także do Brytyjczyków. Spekulacje na ten temat przerwał jednak sam Bandera, który ślepo wierzył swojemu towarzyszowi. Wszelkie ostrzeżenia o zdradzie traktował on jako dezinformację i prowokacje konkurentów. Wątpliwości rozwiał ostatecznie działający pod kontrolą polskiego UB "Zenon", który wysłał kurierów z informacją o pełnej lojalności Matwijenki35.

W maju 1953 r. za pomocą balonu wypuszczonego na Morzu Bałtyckim z brytyjskiego statku do Polski przedostała się kolejna grupa kurierów z Monachium. Po "udanym" przekroczeniu granicy dotarli oni do samego Matwijenki, który w towarzystwie dwóch "ochroniarzy" odbył konspiracyjne spotkanie. Las, w którym się odbywało, został otoczony przez wojsko. Całość rozmowy nagrano. Kurierzy nie zorientowali się, że są manipulowani i po zakończeniu spotkania bez większych przeszkód powrócili na zachód36. Radiogrę kontynuowano...

Sytuację Matwijenki zmieniły wydarzenia z lat 1954-1955. Schwytanie dowódcy UPA Wasilija Kuka oznaczało praktyczny koniec zorganizowanego oporu na zachodzie Ukrainy. W 1955 r. Brytyjczycy ostatecznie utwierdzili się w przekonaniu, że Bandera ich oszukuje, a rzekoma działalność wywiadowcza miała na celu jedynie wyciąganie wsparcia materialnego i niemałych funduszy. Współpraca przerodziła się w konflikt. Banderze zakazano nawet wjazdu na teren Wielkiej Brytanii.

Próby wykorzystania ukraińskich nacjonalistów podjął jeszcze wywiad włoski, jednakże jego wysiłki poszły na marne. W 1956 r. sowieckie organy bezpieczeństwa uznały, że dalsze pozostawianie na wolności niedobitków ukraińskiego podziemia jest bezcelowe. Rozpoczęły się aresztowania. Jako ostatnich "zdjęto" dwóch emisariuszy przysłanych przez wywiad włoski. Po ujawnieniu im, że cała ich dotychczasowa działalność była kontrolowana od samego początku, jeden z nich popełnił samobójstwo. W kwietniu 1960 r. Matwijenko w radiogramie poprosił o ewakuację łodzią podwodną lub samolotem. Ostatnia depesza w ramach operacji "Zwieno" została nadana 14 października 1960 r.37

 


Sylwetka funkcjonariusza (rekonstrukcja). Fot. A. Kaczyński

 

Za szczere pokajanie się oraz zasługi położone na polu zwalczania ukraińskiego nacjonalizmu Miron Matwijenko 19 czerwca 1958 r. został ułaskawiony przez Radę Najwyższą ZSRR38. Po odzyskaniu wolności otrzymał wraz z żoną jednopokojowe mieszkanie w Kijowie. Pożycie małżeńskie nie układało się jednak najlepiej. Podstawiona Matwijence żona stale urządzała awantury i wykłócała się w organach bezpieczeństwa o przydział lepszego mieszkania, argumentując to tym, że nie po to poświęciła swoje życie dla sprawy, żeby gnieździć się w małym mieszkanku. Ostatecznie para się rozstała39. Po zakończeniu operacji "Zwieno" Matwijenko został jeszcze wykorzystany przez sowiecką propagandę jako przykład "nawróconego nacjonalisty". Począwszy od listopada 1960 r. urządzono szereg konferencji z jego udziałem. Pod jego nazwiskiem opublikowano kilkadziesiąt artykułów prasowych oraz wydano książkę odkrywającą kulisy działalności OUN. W latach 60. i 70. Miron Matwijenko zajmował się archeologią. Z czasem przeprowadził się na Wołyń, a krótko przed śmiercią powrócił w rodzinne okolice. Zmarł 10 maja 1984 r. we wsi Pawłowe koło Radziechowa pod Lwowem40.

W ramach operacji "Zwieno" sowieckie służby pomiędzy 1951 a 1954 r. ujęły 4 grupy kurierskie oraz 8 emisariuszy. W trakcie trwania operacji unieszkodliwiono 33 agentów, spośród których zabito 18. Zdobyto 10 radiostacji, znaczące ilości dokumentów, w tym książki szyfrów. Pięciu emisariuszy i radiotelegrafistów udało się zwerbować i wykorzystać w grze operacyjnej po swojej stronie. Sfabrykowane informacje nie tylko wprowadzały w błąd zachodnie wywiady, ale także pogłębiły rozłam w strukturach ukraińskiej emigracji. W 1963 r. ukraińscy nacjonaliści zgromadzeni na IV konferencji ZCz OUN uchwalili, że wszystkie dokumenty przyjęte po 1950 r. są nieważne, gdyż nie ma możliwości odróżnienia oryginalnych treści od tych spreparowanych przez sowieckie służby41.

Opisywane wydarzenia ukazują nie tylko niebywałą wręcz skuteczność sowieckich służb specjalnych. Wysyłanie ludzi na straceńcze misje doskonale też obrazuje cyniczność i zimne wyrachowanie aliantów.


Bibliografia

Hałagida Igor, Prowokacja Zenona, Warszawa 2005.
Karatielnyje Organy SSSR, www.hrono.ru
Kuźmicz Łukasz, Zbrodnie bez kary, Rzeszów 2006.
MGB Protiv CRU i SIS, rol OUN - vospominania veterana gosbezopasnosti, "Aspekty", nr 51 z 19 grudnia 2008 r., wydanie internetowe http://www.2000.net.ua/c/60938?p=7
Vedeneev Dymitrij, Bistriuchin Gienadij, Dovbij bez kompromisiv - protyvoborstvo specpodrozdielienij OUN ta radianskich sił spec operacji 1945-1980 roki, Kijów 2007.
Vedeneev Dymitrij, Szapował Jurij, Maltaniskij Sokoł ili sudba Mirona Matvijenko, "Zerkało Niedieli", nr 30 z 11 sierpnia 2001 r., wydanie internetowe http://www.zn.ua/3000/3150/31840/


Przypisy:

1) Dla uniknięcia niejasności w zakresie nazewnictwa związanych z licznymi reformami i przekształceniami sowieckich organów bezpieczeństwa w opisywanym okresie w niniejszym artykule będą używane ogólne określenia "służby" oraz "czekiści". W interesującym nas okresie zwalczaniem ukraińskiego podziemia zajmował się wydzielony ze struktur NKWD Narodnyj Komisariat Gosudarstwiennoj Bezopasnosti, który w marcu 1946 r. przekształcono w Ministerstwo Gosudarstwiennoj Bezopasnosti. Po śmierci Stalina w 1953 r. struktura ta została wchłonięta przez Ministerstwo Wnutriennych Dieł, które z kolei 13 marca 1954 r. przekształcono w Komitet Gosudarstwiennoj Bezopasnosti - KGB. W tej formie organy dotrwały aż do upadku ZSRR. Szerzej na ten temat patrz: Karatielnyje Organy SSSR, www.hrono.ru
2) D. Vedeneev, G. Bistriuchin, Dovbij bez kompromisiv - protyvoborstvo specpodrozdielienij OUN ta radianskich sił spec operacji 1945-1980 roki, Kijów 2007, s. 392.
3) Szerzej na ten temat I. Hałagida, Prowokacja Zenona, Warszawa 2005.
4) Ibidem, s. 161.
5) Ibidem, s. 168.
6) Ibidem, s. 161.
7) Ł. Kuźmicz, Zbrodnie bez kary, Rzeszów 2006, s. 266.
8) Telefon Wysokich Częstotliwości umożliwiał bezpieczną komunikację przy wykorzystaniu ogólnodostępnych linii. Dzięki specjalnej modulacji sygnał był niedostępny dla zwykłych telefonów, a mógł być rozkodowany tylko przy użyciu takiego samego aparatu.
9) Ł. Kuźmicz, op. cit., s. 267.
10) Ibidem, s. 268.
11) Ibidem, s. 269-270.
12) Pseudonim ten jest najprawdopodobniej zmyślony, gdyż D. Vedeneev pozostał wierny czekistowskim zasadom i pomimo upływu kilku dziesięcioleci nadal nie podaje pełnych danych osobowych i prawdziwych pseudonimów wybranych agentów.
13) D. Vedeneev, G. Bistriuchin, op. cit., s. 393.
14) I. Hałagida, op. cit., s. 167.
15) Ibidem.
16) J. Pisuliński, Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie wobec społeczności ukraińskiej 1944-1956, [w:] Służby bezpieczeństwa Polski i Czechosłowacji wobec Ukraińców w latach 1945-1989, Warszawa 2005, s. 53.
17) D. Vedeneev, G. Bistriuchin, op. cit., s. 394.
18) I. Hałagida, op. cit., s. 161.
19) Dymitrij Vedeneev i Gienadij Bistriuchin jako kadrowi pracownicy Służby Bezpieki Ukrainy nadal pozostają wierni zasadom służb i we wszystkich publikacjach zmieniają pseudonimy agentów oraz nie podają danych ułatwiających ich identyfikację
20) D. Vedeneev, G. Bistriuchin, op. cit., s. 394.
21) Ibidem.
22) Ibidem, s. 395.
23) MGB Protiv CRU i SIS, rol OUN - vospominania veterana gosbezopasnosti, "Aspekty", nr 51 z 19 grudnia 2008 r., wydanie internetowe http://www.2000.net.ua/c/60938?p=7.
24) D. Vedeneev, J. Szapował, Maltaniskij Sokoł ili sudba Mirona Matvijenko, "Zerkało Niedieli", nr 30 z 11 sierpnia 2001 r., wydanie internetowe http://www.zn.ua/3000/3150/31840/
25) Ibidem.
26) Czornyje dieła ZCz OUN, Kijów 1962.
27) D. Vedeneev, G. Bistriuchin, op. cit., s. 400.
28) Ibidem, s. 401.
29) D. Vedeneev, J. Szapował, op. cit.
30) D. Vedeneev, G. Bistriuchin, op. cit., s. 397-399.
31) Ibidem, s. 401.
32) Ibidem, s. 402.
33) D. Vedeneev, J. Szapował, op. cit.
34) D. Vedeneev, G. Bistriuchin, op. cit., s. 403.
35) Ibidem, s. 404-405.
36) Ibidem, s. 405.
37) Ibidem, s. 408.
38) D. Vedeneev, J. Szapował, op. cit.
39) D. Vedeneev, G. Bistriuchin, op. cit., s. 407.
40) D. Vedeneev, J. Szapował, op. cit.
41) D. Vedeneev, G. Bistriuchin, op. cit., s. 409.