Dobrzy Niemcy w polskich mundurach

Autor: Jarosław Gdański

Kampania polska 1939 r. ma różne oblicza. Niektóre odsłaniane są dopiero w ostatnich latach, ale część zagadnień czeka jeszcze na swoich badaczy. Jednym z takich tematów jest udział w działaniach wojennych we wrześniu i październiku 1939 r. obywateli polskich należących do mniejszości etnicznych. Najbardziej interesujący jest tu problem Niemców w polskich mundurach.

We wrześniu 1939 r. w Polsce mogło mieszkać ok. 750 tys. obywateli pochodzenia niemieckiego. Jak wszyscy obywatele II Rzeczypospolitej podlegali oni powszechnemu obowiązkowi służby wojskowej. Ilu z nich zostało zmobilizowanych – nie wiadomo. Agresorzy szybko wkroczyli na Pomorze, do Wielkopolski, na Śląsk, gdzie było najwięcej ludności narodowości niemieckiej. Nie dało się tam więc po rozpoczęciu agresji przeprowadzić mobilizacji.

Szacunki mówią o wcieleniu 8–10 tys. ludzi pochodzenia niemieckiego. Mogłoby to stanowić ok. 1% żołnierzy naszej wrześniowej armii, gdyż ocenia się, że zmobilizowano 850–900 tys. ludzi. Piszemy tu o szacunkach, ponieważ z powodu szybkich i niepomyślnych dla nas działań bojowych mobilizacja powszechna nie została zakończona, a wielu ludzi, nawet zmobilizowanych, nie trafiło do swoich jednostek.

 

Kolejnym przyczynkiem jest tu problem unikania mobilizacji. Większość obywateli polskich pochodzenia niemieckiego raczej uchylała się od poboru. Już w lecie nawoływały do tego niemieckie organizacje polityczne, działające w Polsce legalnie bądź nielegalnie, jak Jungdeutsche Partei, Volksbund, Gewerkschaft Deutsche Arbeiter in Polen czy Organizacja Zagraniczna partii hitlerowskiej (Organisation der NSDAP).

Władze polskie zdawały sobie sprawę z tego, że nie mogą liczyć na propolską postawę żołnierzy pochodzenia niemieckiego, zwłaszcza gdyby mieli oni walczyć przeciw Wehrmachtowi. Dlatego też prawie połowa ze zmobilizowanych została wcielona do odtwarzanych na wschodniej granicy jednostek Korpusu Ochrony Pogranicza. Była to formacja powołana do życia w 1924 r. z zadaniem ochrony wschodniej granicy Rzeczypospolitej. Ze względu na specyfikę służby znakomitą większość jej żołnierzy, bo aż 95%, stanowili rdzenni Polacy i to głównie z zachodniej i centralnej części kraju. Do jednostek KOP nie przyjmowano Ukraińców i Białorusinów. Ale w 1939 r. znalazło się w nim najprawdopodobniej ponad 4 tys. polskich Niemców. Służyli oni głównie w szwadronach kawalerii oraz jednostkach saperów i stanowili ponad 20% żołnierzy tej formacji, strzegącej we wrześniu 1939 r. wschodniej granicy Polski.

Takie potraktowanie zmobilizowanych Niemców było zgodne z polską racją stanu. Przeniesienie na obcy etnicznie teren wykluczało w zasadzie ucieczki (dezercje) żołnierzy, co zdarzało się po zachodniej stronie Bugu, zwłaszcza w drugiej połowie kampanii. Żołnierze polscy – w tym także ci pochodzenia niemieckiego – nie znali szczegółów paktu Ribbentrop–Mołotow, w tym oczywiście jego tajnej części. Nie wchodziło więc w grę również przechodzenie na stronę Armii Czerwonej.

 

 

Zresztą nie zanotowano przypadków porzucania szeregów KOP w czasie walk na Kresach. Jednostki KOP-u praktycznie do końca działań bojowych utrzymywały się jako zwarte oddziały. Dla nich odwrót w głąb terytorium polskiego w szeregach tej formacji był właściwie jedyną szansą na ocalenie życia. Oprócz jednostek Armii Czerwonej czyhały tam na małe grupki żołnierzy zrewoltowane bandy miejscowej ludności, które zaczęły tworzyć się na wschodnich obszarach w połowie września – część z nich samorzutnie, ale część powstała na wieść o wkroczeniu Sowietów. Rozstrzeliwały one schwytanych polskich żołnierzy i oficerów, którzy z różnych przyczyn odłączyli się od swoich oddziałów, napadały na polskie majątki. Szanse obrony miały tylko zwarte oddziały, które wykazywały stanowczość i wolę walki.

Udziałem żołnierzy pochodzenia niemieckiego były zapewne wszystkie walki stoczone przez KOP w obronie granicy wschodniej. Po wykonaniu (niewykonalnego) zadania obrony polskich strażnic i pozycji nadgranicznych część oddziałów KOP została rozbita i wzięta do niewoli, a część szukała schronienia poza granicami kraju. Jednostki te po kilkugodzinnych lub kilkudniowych walkach z Armią Czerwoną przeszły na Litwę, Łotwę, a nawet do Rumunii.

 

 

Przypomnijmy tu tylko kilka przykładów walk, w których mogli brać udział żołnierze pochodzenia niemieckiego. Szwadron KOP-u „Krasne” po krótkiej, aczkolwiek zaciętej walce skapitulował pod Oszmianami na granicy polsko-sowieckiej. W tym samym czasie przetrzebiony w wyniku nalotów sowieckiego lotnictwa pod Dubnem złożył broń otoczony szwadron KOP-u „Dederkały”. Garnizony KOP-u w Baranowiczach, Dubnie, Ostrogu, Krzemieńcach i Brzeżanach zostały opanowane przez wojska sowieckie. W nocy z 19 na 20 września bataliony KOP-u „Kleck” i „Ludwikowo” po przeprawieniu się przez Prypeć pod Ossowem zostały zaatakowane przez sowieckie kolumny pancerne i jednostki piechoty, ale zdołały je odrzucić po trwających do wczesnych godzin rannych walkach. Garnizon w Sarnach (bataliony forteczne „Sarny” i „Małyńsk”) bronił się do nocy z 21 na 22 września.

Ci, którzy nie wpadli w ręce Sowietów, wycofywali się na zachód w Grupie gen. Wilhelma Orlik-Rückemanna, która chciała się połączyć z Samodzielną Grupą Operacyjną Polesie gen. Franciszka Kleeberga i maszerowała, ciągle walcząc z Niemcami i Sowietami, z Polesia aż na Lubelszczyznę. Po drodze, 29 i 30 września pod Szackiem, ok. 4 tys. żołnierzy KOP-u stoczyło bitwę z 52. Dywizją Strzelecką Armii Czerwonej. Co ciekawe – poprzedniczką tej jednostki była prawie 20 lat wcześniej tzw. Zachodnia Dywizja Strzelców, złożona z Polaków walczących po stronie rewolucji bolszewickiej. Ale dla żołnierzy pochodzenia niemieckiego nawiązanie walk z Wehrmachtem nie było wygodne i psychicznie, i politycznie. Dalsza walka nie miała dla nich sensu, całymi grupami przechodzili więc wtedy na stronę niemiecką. Ale przypomnijmy – dotyczyło to już końcowego okresu kampanii, czyli ostatniej dekady września i pierwszych dni października.

Natomiast mało znany jest przypadek dezercji, a właściwie buntu w batalionie KOP-u, który od 17 września nie walczył z Armią Czerwoną. Batalion „Hel” został utworzony w 1939 r. z kompanii odwodowej i kompanii ckm batalionu KOP „Sienkiewicze”, uzupełnionych o kompanie wystawione przez rezerwistów z Kaszub i Pomorza, których ojcowie walczyli w kajzerowskich szeregach w I wojnie światowej. Według polskiego prawa wojennego dezercja z pola walki zagrożona była karą śmierci. W przypadku Obrony Wybrzeża sprawy te leżały w gestii Morskiego Sądu Wojennego w Juracie. Sprawa tego buntu nie trafiła jednak przed ów sąd z powodu kapitulacji polskiej załogi, dzięki czemu nie wydano żadnego wyroku, mimo że trwały w niej śledztwa.

 

 

Losy Niemców służących w KOP potoczyły się różnie. Ci, którzy zostali internowani w krajach ościennych, byli zazwyczaj wyłuskiwani przez niemieckie komisje i repatriowani do Rzeszy. Tam najczęściej powoływano ich do Wehrmachtu, zgodnie z kwalifikacjami wojskowymi czy cywilnymi i w niemieckim odpowiedniku polskiego stopnia wojskowego, o ile taki posiadali.

Większość Niemców z KOP-u trafiła do sowieckiej niewoli. Według raportu Zarządu NKWD do spraw Jeńców Wojennych w połowie października 1939 r. w sowieckich obozach przetrzymywano 417 Niemców – byłych żołnierzy Wojska Polskiego. Jeńcy sowieccy z KOP, którzy zgłosili narodowość niemiecką, byli przekazywani III Rzeszy. Tam, po sprawdzeniu, odsyłano ich do domów. Uniknęli w ten sposób losu swoich polskich towarzyszy broni z KOP-u, zgromadzonych w obozie w Ostaszkowie, a potem wymordowanych w Miednoje.

 

 

Ale żołnierze narodowości niemieckiej służyli nie tylko w KOPie. Dotyczyło to przede wszystkim oficerów rezerwy, którzy posiadali silnie rozwiniętą polską świadomość narodową. Porucznik Gerhard Büllow, przebywając w oflagu Woldenberg, nie chciał rozmawiać po niemiecku. Gdy przyjechali jego kuzyni, wyżsi oficerowie Wehrmachtu, musieli mieć tłumacza. Büllow nie zgodził się na zwolnienie z obozu, twierdząc, że jest polskim oficerem. Ukończył w 1931 r. Szkołę Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu, a służył w 17. pułku ułanów i brał udział w bitwie nad Bzurą.

Podobnie kontradmirał Józef Unrug, dowódca Obrony Wybrzeża w 1939 r., oficer Kaiserliche Marine – podczas rozmów dotyczących kapitulacji Helu rozmawiał z parlamentarzystami niemieckimi tylko po polsku przy pomocy tłumacza.

Wielu z tych spolonizowanych Niemców zginęło z walkach z Wehrmachtem. Ale najwięcej padło czy zaginęło podczas walk o polską granicę wschodnią i podczas odwrotu po agresji sowieckiej 17 września.

Zdjęcia wykonane przez anonimowego fotografa podczas działań wojennych w Polsce we wrześniu 1939 r. Fot. z archiwum redakcji IOH