Krajobraz po Waterloo

To nie klęska Napoleona przesądziła o losach Francji. Przypieczętowali je pionierzy antykoncepcji i rewolucja przemysłowa w Wielkiej Brytanii.

Słowo „Waterloo” ma wiele znaczeń. Przede wszystkim – Waterloo było, i wciąż jest, miasteczkiem położonym na południowy wschód od Brukseli; lub raczej już nie miasteczkiem, lecz eleganckim międzynarodowym suburbium z szykownymi restauracjami, dużym centrum handlowym i barem McDonald’s typu drive-in. Waterloo – to również stacja kolejowa, a także – piosenka pop (zespół Abba, 1974 rok). Nade wszystko jednak, oczywiście – to miejsce bitwy stoczonej 18 czerwca 1815 roku, w której wiele tysięcy Niemców, Holendrów oraz (późniejszych) Belgów, wspieranych przez mniej licznych Brytyjczyków i Irlandczyków, pokonało Francuzów.

Czyżby? Czy na pewno było to wielkie zwycięstwo Brytyjczyków? Tak i nie. Jeden z dwóch zwycięskich generałów książę Wellington był Brytyjczykiem. To znaczy poniekąd. Wprawdzie urodził się w Dublinie, ale jak mawiał Arthur Wellesley (późniejszy książę Wellington): To że urodziłeś się w stajni, nie oznacza jeszcze, że jesteś koniem.

Wellington też, jak dobrze wiadomo, nazwał swe zwycięstwo pod Waterloo „cholernie niepewnym”. Był o włos od porażki i zdaniem wielu dociekliwych historyków oraz ekspertów od gier wojskowych, powinien tę bitwę przegrać. Powiedział również – albo może to wyssano z palca – że „bitwa pod Waterloo została wygrana na boiskach szkoły w Eton”.

Tak naprawdę o wygranej przesądzili w dużej mierze Prusacy, Hanowerczycy, Sasi, Holendrzy i Belgowie. To właśnie te narodowości zasiliły w około trzech czwartych armię 120 tysięcy żołnierzy, która pokonała cesarza Napoleona. Innymi słowy Wellington, archetyp bohatera brytyjskiego, dowodził czymś w rodzaju Unii Europejskiej, czyli europejską armią, na długo przed narodzeniem się idei, które dziś doprowadzają do furii czytelników dziennika „Daily Mail”.

W armii Wellingtona liczącej 70 tys. żołnierzy na 26 brygad piechoty było tylko dziewięć brytyjskich; na 12 brygad kawalerii – brytyjskich było siedem, przy czym wiele ich pułków składało się z Niemców. Połowę 26 baterii armat obsługiwali Hanowerczycy, Holendrzy i Belgowie. Dodajmy do tego armię pruską w sile 53 tys. ludzi, która przybyła na czas, by przechylić szalę na korzyść Wellingtona, akurat w trakcie szturmu Francuzów.

Skruszona potęga

Waterloo wciąż tkwi w świadomości Francuzów. O kimś, kto dostał za swoje, mawiają, podobnie jak my, że „przeżył swoje Waterloo”. XIX-wieczny francuski poeta i powieściopisarz Wiktor Hugo napisał poemat poświęcony bitwie „Waterloo, morne plai-ne” (Waterloo, smutna równino), którego francuscy uczniowie nadal uczą się na pamięć.

Jeśli zaś chodzi o Brytyjczyków, to bitwa pod Waterloo, podobnie jak pokonanie hiszpańskiej Armady, zwycięstwo pod Trafalgarem oraz Bitwa o Anglię, nadal jest żywotnym elementem ich tożsamości narodowej: należy do tych historycznych zdarzeń, w których nasza wyspiarska rasa zdruzgotała niedoszłego najeźdźcę i dzięki temu ocalała. Zwycięstwo pod Waterloo tym głębiej zapisało się w naszej pamięci, że niedoszłymi najeźdźcami byli Francuzi.

Jest jednak w tym wszystkim coś dziwnego. Bitwa pod Waterloo – w czerwcu 2004 roku minęło od niej 189 lat – była naszym ostatnim wielkim pojedynkiem z Francuzami, w którym walczyliśmy przeciwko nim twarzą w twarz. Od tego czasu w każdej większej wojnie, z wyjątkiem paru potyczek w Afryce, walczyliśmy u boku Francuzów, a mimo to pozostają oni naszym ulubionym wrogiem.

Bitwa pod Waterloo położyła kres wielu procesom. Przede wszystkim zakończyła 750-letni konflikt angielsko-francuski. Następnie – przy czym druga sprawa tłumaczy pierwszą – bitwa pod Waterloo zamyka około 150-letni okres dziejów Francji jako czołowego mocarstwa. Począwszy od końca XVII do początku XIX wieku, mimo utraty Kanady i jeszcze paru drobiazgów, Francja była przecież potęgą.

Miała najwięcej ludności wśród krajów Zachodu (w 1800 roku prawie 29 milionów, w porównaniu z 18 milionami w Wielkiej Brytanii). W XVIII wieku dawała światu międzynarodowy język, międzynarodowe kanony mody, międzynarodową kulturę oraz większość nowych idei. Francja była Stanami Zjednoczonymi tamtej epoki: globalnym punktem odniesienia, krajem aroganckim, agresywnym, lekceważącym inne kultury.

Bitwa pod Waterloo wcale tego wszystkiego nie przekreśliła. Nie ulega jednak wątpliwości, że po niej Francja przestała piąć się wzwyż – i to nieodwracalnie. Stąd ustawiczne zaabsorbowanie Francuzów rokiem 1815.

Francuzi stale zastanawiają się, czy historia potoczyłaby się inaczej, gdyby wygrał Napoleon. Czy większość krajów Europy, a także świata, mówiłaby po francusku? Czy brytyjscy intelektualiści protestowaliby przeciwko nieznośnej globalnej dominacji francuskiej kultury i języka? Czy gdzieś na północy Londynu działałoby środowisko miłośników Wiktora Hugo? Czy francuska kanapka croque-monsieur dominowałaby w świecie jak dzisiaj hamburger?

Chyba nie. Albowiem potęga Francji już wcześniej zaczęła kruszeć. Bitwa pod Waterloo obnażyła tylko słabość kraju wyniszczonego rewolucją oraz 23 latami krwawych wojen. Gdyby Napoleon nie przegrał bitwy pod Waterloo, przegrałby prawdopodobnie następną lub szereg kolejnych. Do ataku na Napoleona szykowały się też armie rosyjska i austriacka. Bitwa pod Trafalgarem stoczona w roku 1805, u szczytu potęgi Napoleona, znaczyła więcej; gdyby brytyjska flota wtedy przegrała, Francja niechybnie zaatakowałaby Anglię i podporządkowałaby sobie całą Europę.

Fatalna rewolucja

Co istotniejsze, już przed rokiem 1815 Francja wyczerpała swe siły. Rzuciła się w wir rewolucji politycznej i przegapiła rzecz znacznie ważniejszą – dokonanie rewolucji przemysłowej, takiej jak w Wielkiej Brytanii. Jak podkreśla historyk Simon Schama w swym wielkim dziele na temat rewolucji francuskiej „Citizens” (Obywatele) – obalony przez rewolucję zmurszały ancien régime, nie był w końcu tak bardzo „dawny”. Już zaczął, idąc w ślady Wielkiej Brytanii, dążyć do zbudowania silnej gospodarki przemysłowej, ale rewolucja wstrzymała ten proces na prawie 30 lat. Co więcej, do roku 1815 Wielka Brytania i przyszłe Niemcy już doganiały Francję pod względem liczby ludności, aby w końcu wysunąć się przed nią.

Historycy wciąż roztrząsają przyczyny tego zjawiska. Wszystko wskazuje na to, że Francuzi, na długo przed Brytyjczykami i Niemcami, zaczęli wtedy stosować antykoncepcję, głównie metodą coitus interruptus. Zdaniem historyków demografii pod koniec XVIII wieku, w ciągu decydujących 10–20 lat, we Francji wzrost demograficzny słabł, a w Wielkiej Brytanii i Niemczech – gwałtownie się powiększał. W XIX wieku Francuzów przybywało w nieporównanie słabszym tempie niż Brytyjczyków, Niemców i Amerykanów.

Gdyby, począwszy od 1800 roku, Francja dorównywała pod względem wzrostu demograficznego Niemcom i Wielkiej Brytanii – obecnie liczyłaby dwukrotnie więcej ludności, czyli ponad 100 milionów. Nie doszło do tego w rezultacie setek tysięcy osobistych decyzji podejmowanych w tysiącach sypialni lub na wyściełanych słomą strychach.

Nimb wodza

Po roku 1815 Francja, nie będąc już najbardziej zaludnionym i najbogatszym krajem, nie mogąc już gromadzić ani ogromnych pieniędzy, ani wielkiej armii – nie miała szans na odzyskanie czołowej pozycji. Nie miało to nic wspólnego z Waterloo. Francuzi wciąż jednak wspominają to wydarzenie, zastanawiając się, jak potoczyłyby się wypadki, gdyby Napoleon nie podjął zgubnej decyzji podziału swoich armii, albo gdyby późnym popołudniem na pole bitwy nie nadciągnął stary pruski generał Bl?chner ze swoimi 50 tys. żołnierzy (trochę jakby w 75 minucie meczu drużynę wzmocniło ośmiu nowych piłkarzy).

Albo – co by się stało, gdyby Napoleon wydał swe rozkazy w sposób bardziej jednoznaczny, gdyby marszałek Grouchy ze swoimi 30 tys. żołnierzy włączył się do bitwy, zamiast wlec się za nadciągającymi Prusakami?

Przypomnijmy, że bitwa pod Waterloo toczyła się niecałe sto dni po ucieczce Napoleona z wyspy Elba, na którą zesłano go po całej serii jego przegranych bitew w roku 1814. Być może stracił swą dawną werwę bojową. Pod Waterloo popełnił mnóstwo błędów, jakie przedtem mu się nie zdarzały.

Poza tym stracił swój nimb niezwyciężonego wodza. Pierwsze sukcesy Napoleona opierały się na znakomitych umiejętnościach dowodzenia oraz na brutalności w działaniach wojennych – czyli na uśmierceniu tylu żołnierzy wroga, ilu tylko się dało. W roku 1815 przeciwnicy Napoleona potrafili już dorównać cesarzowi bezwzględnością poczynań. Dotyczy to szczególnie Wellingtona, który stoczył pod Waterloo znakomitą bitwę obronną, szczelnie wypełniając swe pole karne, ale podejmował też skuteczne kontrataki (choć to właśnie przybycie pruskich posiłków przypieczętowało sprawę).

Po roku 1815 Wielka Brytania stała się czołowym mocarstwem na mniej więcej sto lat. Czy dzięki bitwie pod Waterloo? Bynajmniej. Gdyby Wellington przegrał, poważnie zachwiałoby to Wielką Brytanią. Jednakże wzrost demograficzny w tym kraju trwałby nadal, a przędzalnie w hrabstwie Lancashire oraz odlewnie w hrabstwie Birmingham nadal kształtowałyby pierwsze w świecie nowoczesne społeczeństwo przemysłowe. Gdyby Wellington przegrał, to i tak brytyjska flota wojenna nadal stałaby w pogotowiu na wypadek inwazji Napoleona na Anglię.

Bitwa pod Waterloo wyznacza początek stulecia brytyjskiej światowej dominacji, ale nie tłumaczy jej, podobnie jak nie tłumaczy względnego schyłku Francji. Nie przeszkadza to jednak temu, że Brytyjczycy uważają bitwę pod Waterloo za jeden z podstawowych elementów swojej historii.

Wellington powiedział, że bitwa została wygrana na boiskach szkoły w Eton. Nienawidził nowej, uprzemysłowionej i nieporadnie demokratyzującej się Wielkiej Brytanii, kraju, którego parę lat później został na krótko premierem. Niemniej jednak prawdziwe Waterloo, bitwę przesądzającą o gospodarczej i politycznej potędze Wielkiej Brytanii, wygrały maszyny przędzalnicze w Lancashire. Jeśli chodzi o Francję, to prawdziwe Waterloo, bitwę demograficzną, przegrała ona – co za szczyt ironii – w swoich sypialniach.

Źródło:
onet.pl


Inne doniesienia prasowe: