Korea jest więzieniem

Martwiąc się, że Korea Północna zagraża światu swoimi nuklearnymi ambicjami, nie powinniśmy zapominać, że ten kraj zagraża przede wszystkim jego mieszkańcom.

Gdy w 1989 r. Andrzej Fidyk nakręcił “Defiladę”, dla Polaków był to obraz trochę śmieszny, trochę straszny. Polska właśnie wychodziła z komunizmu, Korea Północna zaś pogłębiała się w jego absurdzie. Przytaczane wypowiedzi o wielkości Ojca Narodu mogły już tylko śmieszyć, i tylko niektórym przypominać czasy stalinizmu w Polsce. Z czasem reżim Kim Ir Sena i jego następcy stawał się jeszcze bardziej odległy i egzotyczny. Telewizyjne migawki prezentujące przywódców Korei Północnej tylko potwierdzały tę egzotykę.

Wspomnienia Kanga Czholhwana przywracają proporcje: reżim w Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej jest przerażający. Jako 9-latek Kang trafił w 1977 r. wraz z rodziną do obozu koncentracyjnego tylko dlatego, że aresztowano jego dziadka. Pokrewieństwo w Korei jest dostatecznym przestępstwem, by spędzić 10 lat w obozie. Nie trzeba wyjaśniać, że dziadek Czholhwana nie popełnił żadnej zbrodni: był emigrantem, który dorobił się majątku w Japonii i postanowił wrócić, skuszony obietnicami Kim Ir Sena. Chciał budować Koreę. Marzenia szybko przerodziły się w koszmar. A dziadek miał czelność nie zachować dla siebie tego, co myśli.

Rzeczywistość obozu koncentracyjnego jest wszędzie taka sama, niezależnie od szerokości geograficznej. Relacje polskich więźniów z obozów hitlerowskich i sowieckich w “Ustach pełnych kamieni” znajdują tylko potwierdzenie. I, niestety, uaktualnienie. To, co znamy z książek Nałkowskiej, Borowskiego, Herlinga-Grudzińskiego, dzieje się i dziś. Czholhwan pisze: “Agenci, którzy obsługiwali buldożer, kazali potem wykopać rów i rozkazali więźniom powrzucać tam tę mieszaninę trupów, czy raczej ludzkich szczątków. Trzy albo cztery dni później miejsce to było już oczyszczone pod pole kukurydzy. Z naszej wioski wyznaczono ekipy do siewu, a potem do plewienia chwastów. Ludzie pracowali tam niechętnie. Regularnie natykali się na szczątki ludzkie, których największe fragmenty były wrzucane po prostu do zbiorowego dołu. Kukurydza udawała się tu jednak bardzo pięknie przez wiele lat”.

Choć książka pełna jest okrutnych opisów, zdanie o pięknej kukurydzy przeraża najbardziej. Chęć przetrwania i codzienność zła znieczulają wszystkich bez wyjątku: “Może nie zgodziłbym się być szpiclem, nie mogłem sobie wyobrazić, że zdradzam przyjaciół... Ale prawdą jest, że uczucia litości i współczucia powoli mnie opuszczały, a w ich miejsce pojawiała się szalona wola życia, także nieufność wobec ludzi, którzy mnie otaczali”.

“Usta pełne kamieni” falsyfikują kilka stereotypów. W książce nie ma jednego zdania, które by potwierdzało, że społeczeństwa azjatyckie mają jakieś specyficzne cechy, które czyniłyby je podatne na rządy autorytarne czy totalitarne. Przeciwnie.

Czytelnika zaskoczą też opinie Koreańczyków o Chinach. Czholhwan wychodzi z obozu w drugiej połowie lat 80., ale nadal żyje w więzieniu, jakim jest całe państwo: obywatele są pod kontrolą, nie mogą bez pozwolenia przemieszczać się po kraju. Czholhwanowi znów grozi aresztowanie. Decyduje się na ucieczkę. Dzięki pieniądzom od krewnych z Japonii dociera do Chin. I kraj ten wydaje mu się oazą dobrobytu i wolności, a nawet swobody obyczajów, która go gorszy. Trudno mu uwierzyć, że ludzie mogą żyć tak dobrze, bawić się i mówić, co chcą. A jeszcze trudniej mu uwierzyć, że są kraje jeszcze większego dobrobytu i swobody. Choćby Korea Południowa, o której w wyniku propagandy miał jednak złe zdanie.

Inny paradoks, choć niezbyt oryginalny: ostatnia socjalistyczna utopia żyje żądzą pieniądza. Toczy ją od wewnątrz - jak pisze Czholhwan - robak kapitalizmu: rząd głodny twardych walut pozwala przesyłać Koreańczykom z Japonii pieniądze dla rodzin, a za pieniądze w Korei można zdziałać sporo, bo jest to kraj przeżarty korupcją.

Z Korei Północnej niewiele dociera do nas informacji, a tym, które docierają, mało kto w wolnym świecie chce dać wiarę. Mocarstwa reagują jedynie, gdy Phenian pręży nuklearne muskuły (posiadanie bomby atomowej Korea Północna ogłosiła w lutym). Tym ważniejsze są relacje uciekinierów. Polacy i inni mieszkańcy dawnych demoludów w przeciwieństwie do mieszkańców Zachodu będą mieć mniejsze kłopoty z uwierzeniem w historię Czholhwana.

Ważny jest też jego głos w kwestii, jak postępować z Koreą Północną. On, były więzień, odpowiada: pomagajmy jej nadal. “Trzeba widzieć, tak jak ja widziałem, ludzi umierających powolną śmiercią głodową, żeby zdać sobie sprawę z tych okropności i żeby przestać zastanawiać się, czy pomoc dla danego regionu jest dobrze umotywowana”. Prawdą jest, że pomoc finansowa czy żywnościowa dla Korei w jakimś stopniu pozwala reżimowi przetrwać, że korzysta z niej armia. Ale Czholhwan przekonuje: “Nie jest to armia zawodowa, odcięta od pozostałej ludności. (...) Najbiedniejsze rodziny wiedzą, że ich synowie znajdą tam wyżywienie i ubranie. Armia jest także szansą na awans społeczny: trzydzieści procent wojskowych wstępuje bowiem na uniwersytet”. Stara prawda, że “rząd się sam wyżywi”, obowiązuje także w Korei Północnej. Według Czholhwana ten dylemat choć nieunikniony, nie jest najważniejszy, bo istotniejsza jest pomoc udzielana uciekinierom. Czholhwan pamięta, jak nie pomógł mu urzędnik konsulatu Korei Południowej, bardziej troszczący się o poprawne stosunki z Pekinem niż o rodaków z Północy.

Relacje uciekinierów mogą otworzyć oczy opinii światowej i przyczynić się do wzmocnienia presji na Phenian. Czholhwan pisze: “Jest wielką naiwnością zapominać, że Kim Dzong Il kieruje dyktaturą nie mającą sobie równych, i że ludność od dziesięcioleci żyje w terrorze tylko dlatego, że północnokoreański przywódca potrafi być uprzejmym i uśmiechniętym gospodarzem. Uśmiechy Kim Dzong Ila i jego pewność siebie powinny nas raczej zasmucać. Jeśli się uśmiecha, to znaczy, że czuje się spokojny o przyszłość swej władzy”.

Póki co, Kim na zdjęciach w gazetach wciąż się uśmiecha.

Kang Czholhwan, “Usta pełne kamieni”, Warszawa 2005, wyd. Świat Książki

Źródło:
onet.pl


Inne doniesienia prasowe: