Ponad 300 tys. dzieci jest zmuszanych do zabijania
Dziecko to najlepszy żołnierz. ?atwo nim manipulować i zmusić do posłuszeństwa. Nie trzeba płacić mu żołdu. A strzelać może się nauczyć nawet dziesięciolatek.
Połowa żołnierzy walczących w partyzanckich armiach Afryki to dzieci.
Patrick ma 13 lat. Trzy lata temu partyzanci w Liberii wdarli się do jego domu. Zażądali, żeby ojciec Patricka wraz z synem przyłączył się do nich. – Mój ojciec odmówił. Wtedy obcięli mu głowę. Mnie uderzyli, związali i wzięli ze sobą. Zostałem żołnierzem – wspomina dziś.
Albert miał 15 lat, kiedy został partyzantem w Demokratycznej Republice Konga. – Przed bitwą dawali nam marihuanę. Kazali nam wykonywać egzekucje, żebyśmy się stali bardziej twardzi. Przyprowadzali nam też kobiety do zgwałcenia. Kto odmawiał, tego bili – mówi.
Fabienne, trzynastolatkę, porwano w Burundi. Była wykorzystywana seksualnie przez żołnierzy. – Nie wiem, ilu ich było, zmieniali się jeden po drugim – mówi. Fabienne nie chce o tym powiedzieć nic więcej. Chętnie natomiast opowiada, jak nauczyła się strzelać.
Abdul Rahman z Sierra Leone trafił do armii w wieku ośmiu lat. Porwano go ze szkoły. Na początek kazano mu zastrzelić człowieka. Kiedy odmówił, strzelili mu pod nogi. Zabijając po raz pierwszy, wybrał życie.
Byli zmuszani do zabijania i torturowania ludzi. Bito ich i otumaniano narkotykami. Czy mają szansę na powrót do normalnego życia?
Jedyna szansa na przeżycie
Nie wszyscy młodociani żołnierze są wcielani do wojska pod przymusem. Podczas wojny tysiące dzieci traci rodziny i pozostaje bez środków do życia. Przyłączenie się do jakiejś grupy partyzantów za miskę jedzenia dziennie jest dla nich jedyną szansą na przeżycie. Komendanci przyjmują ich chętnie. Wiedzą, że mogą liczyć na lojalność małych żołnierzy, dla których są najwyższymi autorytetami.
Często partyzanci na kontrolowanych przez siebie terenach organizują swoisty „pobór”. Chodzą od domu do domu i żądają oddania jednego dziecka. Pod tym warunkiem obiecują pozostawić resztę rodziny w spokoju. W przeciwnym wypadku zabijają wszystkich. Mały żołnierz wie, że ewentualna dezercja zakończy się śmiercią wszystkich bliskich.
?atwo pociągnąć za spust
– Dzieci są odważne. Często nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa, traktują walkę jak zabawę – mówi jeden z kongijskich komendantów. Jeśli pojawia się strach albo niechęć do wykonania zbrodniczych rozkazów, dowódcy stosują przemoc lub narkotyki.
Nowoczesne karabiny są tak dobrze skonstruowane, że może je poprawnie obsłużyć nawet dziecko. Rosyjski AK-47 oraz amerykański M-16 ważą tylko około trzech kilogramów i są proste w użyciu.
UNICEF opublikował ostatnio przerażający raport. Można w nim przeczytać, że w konfliktach zbrojnych na świecie uczestniczy ponad 300 tys. dzieci. W Liberii i Sierra Leone podczas wojen w latach dziewięćdziesiątych oddziały nieletnich żołnierzy brały udział w pacyfikacjach wiosek, zabijając, gwałcąc i okaleczając tysiące ludzi. Szczególnie częste było obcinanie rąk i nóg. Zdarzały się przypadki kanibalizmu.
Trudny powrót
Kiedy wojna się kończy, dzieci-żołnierze mają ogromne trudności z powrotem do normalnego życia. Potrafią tylko zabijać. Nie uznają żadnych autorytetów prócz siły. Nie umieją odróżnić dobra od zła. Często stają się schizofrenikami i socjopatami.
Organizacje humanitarne oraz misje katolickie i protestanckie starają się im pomóc. W Sierra Leone wielu z tych, którzy brali udział w okaleczaniu ludzi, pracuje dziś w zakładach wytwarzających protezy kończyn.
Kościół, oprócz doraźnej pomocy udzielanej dzieciom przez misjonarzy, stara się też wspierać pokrzywdzonych duchowo i materialnie. Duże zasługi ma w tym Papieskie Dzieło Misyjne Dzieci. Mali misjonarze na całym świecie kwestują na rzecz swoich rówieśników cierpiących na skutek wojny.
Źródło
onet.pl