Z matki Polki wódz białej Rosji

Autor: Andrzej Nieuważny

   Spośród przywódców wszystkich antybolszewickich ruchów z lat 1917–1921 tylko generał Denikin miał prawdziwą szansę (latem 1919 r.) pokonania „czerwonych” i odwrócenia biegu historii. Mało kto wie, że ten symbol honoru i wiary rosyjskiego korpusu oficerskiego był w połowie Polakiem, urodził się na ziemi polskiej i z matką rozmawiał w jej ojczystym języku.

 

Dowództwo Wojskowych Sił Południa Rosji, 1919 r. W środku Denikin, obok generał Romanowski

 

Romans „transgraniczny”

   Po kongresie wiedeńskim (1815) rosyjsko-pruska granica oddzieliła Wielkopolskę i Pomorze od Kujaw i Mazowsza. O tym, że Cesarstwo Rosyjskie przez wiek znajdowało się ledwie 12 km od Torunia, przypomina do dziś ogromny, zrujnowany po części, graniczny dworzec kolejowy w Aleksandrowie Kujawskim.

   Granicy pilnowano z obu stron, a w rosyjskiej straży granicznej służył posłany niegdyś „w sołdaty” pańszczyźniany chłop spod Saratowa – Iwan Jefimowicz Denikin. Służąc między Włocławkiem a Aleksandrowem, mógł wspominać wojnę z powstańcami węgierskimi (1849), obronę Krymu przed Anglikami i Francuzami (1854–1855) i wreszcie tłumienie polskiego powstania (1863–1864). Spod Sewastopola posłano go bowiem do „nadwiślańskiego kraju”, wpierw do Kalisza, a później do Aleksandrowa. Został majorem, choć zwierzchnicy mieli mu za złe przyzwoity (ponoć) stosunek do Polaków. Coś musiałow tym być, skoro w 1871 r., już jako 64-letni emeryt, poślubił… Polkę i katoliczkę z pruskiego wówczas Strzelna – Elżbietę Wrzesińską. Jakie uczucie połączyło dwa razy młodszą Polkę i podstarzałego „Moskala”? Dopadła ich zapewne transgraniczna miłość dwojga samotnych ludzi, jako że majątkiem major Denikin zaimponować nie mógł.

   Dzięki temu spotkaniu 70 lat później Anton Iwanowicz Denikin rozpocząć mógł pisaną na emigracji w Paryżu Drogę rosyjskiego oficera zdaniem: „Urodziłem się 4 grudnia 1872 r. w mieście Włocławku w guberni warszawskiej”. Zdanie to nie byłoby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie fakt, że napisał je słynny „biały” generał i nieprzejednany wróg bolszewików. Gdyby zaś chciał, mógłby napisać je… po polsku.

 

Graniczna stacja w Aleksandrowie Kujawskim. To w Aleksandrowskiej brygadzie pograniczników służył ojciec generała – Iwan Denikin. Karta pocztowa z końca XIX wieku

 

Prowincjonalna zatoka

   Dzieciństwo przyszłego rosyjskiego bohatera upłynęło, jak wspominał, pod znakiem niedostatku. Pięcioosobowa rodzina, w tym ojciec matki i niania, mieszkała w dwuizbowym włocławskim mieszkanku, utrzymując się z chudej emerytury majora. Ten, widząc zdolności jedynaka, w tajemnicy przed żoną od czwartego roku życia uczył go czytać (po rosyjsku).

Rodzinny Włocławek wspominał Denikin serdecznie, choć go nie idealizował. „Miasteczko (gorodiszko) nasze żyło cicho i spokojnie”, pisał. „Żadnego życia społecznego, żadnych przedsięwzięć kulturalnych, nawet miejskiej biblioteki nie było, a gazety prenumerowali nieliczni i do nich – w razie potrzeby – zwracali się po informacje sąsiedzi. Żadnych rozrywek poza teatrem, w którym z rzadka występowała objazdowa trupa. Mogę wyliczyć chyba wszystkie »ważniejsze wydarzenia« mącące spokój prowincjonalnej zatoki, które miały miejsce w ciągu 10 lat mojego świadomego życia we Włocławku”.

   Anton (nie Antoni, bo skoro jeden rodzic był Rosjaninem, dziecko z urzędu było rosyjskie i prawosławne) zapamiętał dużo anegdot ze szkoły realnej i gimnazjum, które ukończył w Łowiczu. Pamiętajmy, że jego szkolne lata przypadły na okres twardej rusyfikacji kraju (dopiero po zmianach 1905 r. uczono języka polskiego i religii po polsku, pozwalając też używać „przyrodzonego” języka ojczystego po lekcjach). Mimo nacisków władz polska, żydowska i rosyjska młodzież jakoś układała współżycie, a konflikty były rzadkie. Anton rozmawiał z ojcem po rosyjsku, a z matką – po polsku. Czując się Rosjaninem, nie zapomniał jednak języka „matczystego” i jeszcze 60 lat po włocławskiej podstawówce deklamował:

„Ticho wszędzie, glucho wszędzie

Co to bendzie, co to bendzie”.

 

Dowódcy Armii Ochotniczej odbierają defiladę w zdobytym Charkowie, 5 lipca 1919 r. Czwarty od prawej – Denikin

 

Droga rosyjskiego oficera

   Po śmierci pochowanego we Włocławku ojca młodszy Denikin wybrał karierę wojskową. Jako ubogi kandydat nieszlacheckiego pochodzenia i bez protekcji nie mógł marzyć o lepszych szkołach, padło więc na korpus junkierski w Kijowie. Od uzyskania przezeń szlifów oficerskich matka jeździć będzie za synem (np. po garnizonach guberni siedleckiej). Denikin pochowa ją w 1916 r. w Żytomierzu, już jako generał i rozsławiony na niemieckim froncie dowódca korpusu.

   Kariera nie przyszła zdolnemu plebejuszowi łatwo. Tylko ogromny upór pomógł mu dostać się do elitarnej Akademii Sztabu Generalnego. Przedtem i potem tłukł się po prowincjonalnych garnizonach. Przełomem stała się dlań wojna japońska lat 1904–1905, podczas której został szefem sztabu Zabajkalskiej dywizji kozackiej, dowodzonej przez poznanego jeszcze we Włocławku generała Rennenkampfa. A na wojnie, jak na wojnie, zdolniejsi i odważniejsi dostają czasem szansę. Denikin przeszedł do dywizji Uralsko-Zabajkalskiej generała Miszczenki, której rajdy na japońskie tyły zasłynęły w zdrowo bitej przez Azjatów armii. Na generalski awans i „pierś w orderach” szef sztabu kozackiej dywizji zasłużył jak mało kto.

   Pierwszą wojnę światową rozpoczął w sztabach, ale już jesienią 1914 r. objął zwaną odtąd „żelazną” 4. dywizję strzelecką, którą dowodził na najtrudniejszych odcinkach frontu. W 1916 r. Denikin brał udział w ofensywie generała Brusiłowa, która okazać się miała (także ze względu na wielkie straty) „przegranym zwycięstwem”. Jako generał dywizji i dowódca korpusu trafił potem na front do Rumunii.

   Już po rewolucji lutowej 1917 r. i abdykacji cara syn Włocławka został szefem sztabu naczelnego wodza, a potem dowódcą jednego z frontów. Rząd tymczasowy wsadził go jednak w sierpniu do więzienia za poparcie (tylko telegramem!) buntu naczelnego wodza – generała Korniłowa, który oskarżał władze o sprzyjanie demoralizującym armię bolszewikom. Obu chłopskich synów w generalskich mundurach zbliżała ciężka droga życiowa, a połączyło uwięzienie i ucieczka (już po bolszewickim zamachu) do stolicy dońskiego kozactwa – Nowoczerkaska. Co ciekawe, Denikin przedzierał się przez rewolucyjną zawieruchę z dokumentami „Aleksandra Dąbrowskiego”, którego językiem posługiwał się tak swobodnie.

   Gdy Korniłow utworzył Armię Ochotniczą, Denikin był przy jego boku, a po śmierci wodza i przyjaciela (w boju z czerwonymi w kwietniu 1918 r.) stanął na jej czele. W roku następnym dowodził już Siłami Zbrojnymi Południa Rosji, stając się – obok admirała Kołczaka i generała Wrangla – najważniejszym dowódcą „białej” Rosji.

 

Między Trockim a… Piłsudskim

   Denikin uważał się za wiernego sojusznika Francji i Anglii, toteż odmówił współpracy z Niemcami okupującymi dużą część ziem ukraińskich. Zamieszanie na Ukrainie było zresztą kolosalne – do lata 1919 r. Kijów dziesięciokrotnie zmieniał władze. I wszystkie one rozstrzeliwały!

Do połowy roku 1919 generałowi udało się wyrzucić bolszewików z północnego Kaukazu i podporządkować sobie wojska kozackie. Na zajętych przez jego armię ziemiach starał się odbudować normalne życie, samorządność i szkoły. Rozpoczął przygotowania do reformy rolnej, nakazał respektować 8-godzinny dzień pracy, praktycznie zakazał cenzury. Uznając język rosyjski za podstawowy, godził się (inaczej niż carskie władze) na publiczne używanie ukraińskiego. Czyżby ślad wspomnień z Włocławka? Równocześnie jednak, jako wyznawca idei „jednej i niepodzielnej” Rosji, zwalczał ukraińskie ruchy niepodległościowe.

Dostawy zachodniego sprzętu przed czarnomorskie porty pozwoliły Denikinowi marzyć o pokonaniu rosnącej w siłę Armii Czerwonej, której mózgiem był Lew Trocki. Rozpoczęta latem 1919 r. „biała” ofensywa szła jak burza do połowy października, zajmując całą środkową Ukrainę, Woroneż i Orzeł, zagrażając Tule. Biali doszli na 350 kilometrów od Moskwy i władze bolszewickie już godziły się z porażką, szykując podziemne struktury. Nigdy Lenin i Trocki nie byli tak bliscy klęski! Na drodze do zwycięstwa Denikinowi stanęli jednak… Polacy.

Walczący z bolszewikami Józef Piłsudski bacznie obserwował Rosję. Dzięki czytającemu „białe”, „czerwone” i ukraińskie depesze polskiemu radiowywiadowi wiedział o niej dużo. Liczył, że zwycięzca wojny domowej i tak wyjdzie z niej osłabiony. Na kogo jednak postawić? Gdy po tajnych negocjacjach okazało się, że „biali” chcieli uznać istnienie Rzeczypospolitej tylko w granicach etnicznych, podczas gdy trzymani za gardło bolszewicy zgadzali się na wszystko, Piłsudski podjął decyzję. Wybierając czerwonych pragmatyków, a nie zapatrzonych w „Niepodzielną” Rosję „białych”, zakazał we wrześniu działań przeciw Armii Czerwonej, o czym bolszewików powiadomiono przez dawne socjalistyczne kontakty. Przerzucone z polskiego frontu bolszewickie dywizje pomogły zatrzymać, a potem pobić Denikina. Jedenaście miesięcy później stały zaś pod Warszawą…

W pamiętnikach generał z goryczą przypisuje zwycięstwo bolszewickiej rewolucji… Piłsudskiemu (marszałek też czasem żartem zwał się ojcem chrzestnym Sowietów), któremu nie darował „wiarołomstwa”. Naprawdę winien był jednak on sam – urodzony we Włocławku z matki Polki Anton Iwanowicz był bowiem tym, kim był naprawdę – synem urzędnika okupacyjnej władzy. I mimo całej sympatii do Polaków nigdy nie patrzył na ich kraj inaczej niż jak na obszar rosyjskich interesów. A w 1919 r. Rosja „od Władywostoku do Kalisza” była już historią.

 

Banknot emitowany na obszarze kontrolowanym przez Denikina, z bohaterem wojny 1812 r. atamanem Płatowem

 

Emigrancka dola

   Ogłoszony w styczniu 1920 r. najwyższym zwierzchnikiem Rosji Denikin (nie przyjął formalnie wyboru) został wyparty z Ukrainy i Kubania, a w marcu 1920 r. ewakuował wojska morzem na Krym. Zmęczony klęską i publicznymi atakami, w kwietniu oddał armię generałowi Wranglowi, sam zaś wyjechał przez Turcję do Anglii, zabierając o 20 lat młodszą żonę Ksenię i niespełna roczną córeczkę. Tułacza droga wiodła przez Belgię i Węgry do Paryża, gdzie – jak tysiące „byłych” państwa rosyjskiego osiadł w 1926 r. Żył biednie, utrzymując się z maleńkiej emigracyjnej pensji i pisarskich honorariów. Pisał wspomnienia o służbie wojskowej i analizy klęski. Pisaną w 1944 r. we Francji Drogę rosyjskiego oficera zadedykował z czułością jedynej i wielkiej miłości – żonie.

   Denikin nienawidził bolszewików, gdy jednak po ataku Hitlera na ZSRR Niemcy zaproponowali mu objęcie nowej „białej armii”, twardo odmówił. Uważał bowiem, że nawet czerwona Rosja jest jego ojczyzną i wsparcie Niemców to hańba. Po wojnie, obawiając się komunistycznych wpływów we Francji i macek sowieckiej bezpieki, wyjechał do USA, gdzie zmarł w sierpniu 1947 roku. W roku 2005 jego ciało wróciło do Rosji wraz z prochami żony i zmarłej w tym samym roku córki – znanej francuskiej dziennikarki i pisarki, używającej pseudonimu Marina Grey.

   Anton Denikin, jedyny dowódca, który miał szansę wyrzucić bolszewików z Rosji, nie ukończył pamiętników, w których wątki polskie przeplatały się z rosyjskimi, a wszystko zaczęło się od niecodziennej, przekraczającej kordony miłości na rosyjsko-niemieckiej granicy.

 

Anton Denikin, Droga rosyjskiego oficera (fragmenty), cz. 1

(na podstawie książki Put’ russkogo oficera, wydanej w USA w 1953 r., http://militera.lib.ru/memo/russian/denikin_ai/index.html)

Rodzice

   Urodziłem się 4 grudnia 1872 r. w mieście Włocławku w guberni warszawskiej, a dokładniej w jego przedmieściu za Wisłą – Szpetalu Dolnym. Rzucił nas tam los – ojciec mój służył w Aleksandrowskiej brygadzie straży granicznej, której sztab mieścił się we Włocławku; tam też rodzice pozostali po przejściu ojca na emeryturę. Jak wiadomo, część Polski, ze stolicą Warszawą wchodziła wówczas w skład Imperium Rosyjskiego.

   Ojciec, Iwan Jefimowicz Denikin urodził się na 5 lat przed wtargnięciem Napoleona do Rosji (1807) w poddańczej chłopskiej rodzinie, w guberni saratowskiej i – jeśli pamięć mnie nie zawodzi – we wsi Oriechowka. Zmarł, kiedy miałem 13 lat i od tego zdarzenia do chwili, w której piszę te słowa, minęło 60 lat. Dlatego też o dawniejszym życiu ojca – na podstawie jego opowieści – zachowałem tylko oderwane i niejasne wspomnienia.

   Młodość ojca była chłopska. A w wieku 27 lat został przez swego pana posłany w rekruty. W warunkach ówczesnej łączności i życia żołnierskiego (żołnierze służyli wówczas 25 lat i mało kto wracał do domu), zmieniając pułki i miejsca postoju, uczestnicząc w kampaniach na Węgrzech, na Krymie i w Polsce, ojciec zupełnie oderwał się od rodzinnej wioski i rodziny. Zresztą rodzina wcześnie się rozpadła: rodzice umarli jeszcze przed jego służbą wojskową, a brat i siostra poszli w świat. Nie wiedział, czy i gdzie żyli. Tylko raz, jeszcze podczas żołnierskiej służby, los rzucił ojca do miasta, w którym jak się okazało mieszkał jego brat i który – jak mówił ojciec – wcześniej niż on „wyszedł na człowieka”. Jak przez mgłę pamiętam opowieść ojca o tym, jak z radością poszedł w odwiedziny do brata, który tego dnia wydawał proszony obiad. I o tym, jak bratowa wyniosła mu zastawę do kuchni, „nie wpuściwszy na pokoje”. Ojciec wstał i wyszedł bez pożegnania. Odtąd nigdy nie spotkał się z bratem.

 

Opublikowane niedawno w Rosji wspo­mnienia córki generała – Mariny Grey (Marii Antonowny Denikin)

 

   Początek służby ojca przypadł na czasy Mikołaja I. „Czasy Mikołajewskie” to epoka ponurego, ciężkiego żołnierskiego życia, surowej dyscypliny i okrutnych kar. Przesłużenie 22 lat to zupełnie wyjątkowy życiowy staż. Szczególnie straszne wrażenie zrobiło na mnie opowiadanie ojca o praktykowanej wówczas karze – „przejściu przez szereg”. Uzbrojeni w wyciory karabinowe żołnierze stali w dwóch, zwróconych do siebie szeregach, a między nimi „przepędzano” sprawcę występku, którego wszyscy bili wyciorami. Bywało, że na śmierć…

   Ojciec opowiadał o tych czasach z epickim spokojem, bez złości czy osądu, za to ze stałym refrenem: „Surowo było w naszych czasach, nie to, co teraz !”.

   Do wojska ojciec poszedł ledwie nauczony liter, na służbie jednak trochę się poduczył. Toteż po 22-letnim żołnierskim znoju, już w stopniu feldfebla [najwyższy stopień podoficerski, odpowiadający sierżantowi – A.N.], dopuszczono go do „egzaminu oficerskiego”. W tamtych czasach był on dość prosty – zdawano czytanie i pisanie, cztery działania matematyczne, znajomość regulaminów wojskowych i korespondencji oraz Pisma Świętego. Ojciec zdał egzamin i w 1856 r. został praporszczykiem [chorążym – A.N.] z przeznaczeniem do służby w Kaliskiej, a potem Aleksandrowskiej brygadzie straży granicznej.

   W 1863 r. zaczęło się polskie powstanie. Oddział dowodzony przez ojca stał na pruskiej granicy, w rejonie powiatowego miasta Piotrkowa. Pozostawał w dobrych stosunkach z okolicznymi polskimi ziemianami, z którymi często wymieniał wizyty. Na długo przed powstaniem atmosfera w kraju stała się bardzo napięta. Krążyły najróżniejsze pogłoski. Na granicę przyszedł donos, że w jednym z majątków, z którego właścicielem ojciec pozostawał w przyjaźni, odbywa się tajne zebranie spiskowców. Ojciec zabrał pluton pograniczników i zostawił go w ukryciu w pobliżu pańskiego domu z krótkim rozkazem: „Jeśli nie wrócę za pół godziny, atakować dom!”.

   Znając układ budynku, wszedł od razu do pokoju. Ujrzał tam wielu znajomych. Powszechne zaniepokojenie. Ktoś spośród nieznających ojca rzucił się, by go rozbroić, ale pozostali go przytrzymali. Ojciec zaś zwrócił się do zebranych: „Po co tu jesteście, nie wiem. Ale jestem żołnierzem, nie donosicielem. Kiedy jednak przyjdzie bić się z wami, to wtedy proszę o wybaczenie. Tyle, że zaczęliście głupią sprawę. Nigdy nie dacie rady rosyjskiej sile. Wygubicie tylko na darmo masę ludzi. Zatrzymajcie się póki czas”.

   Wyszedł.

   Przytaczam tu tylko ogólny zarys tej przemowy, nie mogąc oddać stylu. W ogóle ojciec mówił zwięźle, obrazowo, językiem ludowym, wplatając często mocne słowa. Mówiąc krótko, nie był to ani trochę styl salonowy.

   Zachowany suchy i krótki zapis stanu służby (część „Rozkazu o przejściu na emeryturę”) wspomina o udziale ojca w pobiciu szajki (dosł. w tekście – A.N.) Mierosławskiego w lasach pod wsią Krzywosądz1, bandy Junga2 pod wioską   

   Nie wiedzieć czemu, ojciec mało opowiadał o kampaniach na Krymie i na Węgrzech – być może brał w nich tylko niewielki udział. Lubił za to opowiadać o walkach w Polsce, za które dostał awans i order, a ja słuchałem go z natężoną uwagą. O tym, jak ojciec jeździł ze swym oddziałem po nadgranicznym rejonie, ścigając polskie bandy powstańcze. O tym, jak zapędził się kiedyś aż do pruskiego miasteczka, o mało nie wywołując incydentu dyplomatycznego… Zdarzyło się, że ze swoimi ludźmi był w bani, gdy podjazdy doniosły o zbliżaniu się bandy konnych „kosynierów”; pogranicznicy – jedni w tylko w koszulach, inni zaś nadzy, choć z szablą i karabinkiem – rzucili się galopem w pościg za powstańcami… Ze strachem uciekali na boki przypadkowi świadkowie niecodziennego zdarzenia: w szalonym galopie gnali goli i czarni (od pyłu i brudu) ni to ludzie, ni to diabły… Opowiadał też, jak wykurzyli z komina chroniącego się tam księdza buntownika… I tak dalej, i tak dalej.

   Ojciec wspominał też o czym innym: nie raz przyszło mu ratować polskich powstańców, często młodziutkich żółtodziobów. Trzeba tu powiedzieć, że był on twardym służbistą, człowiekiem skrytym i gorącokrwistym, a przy tym wszystkim – nadzwyczajnie dobrym. Do niewoli trafiało wówczas dużo młodzieży – studentów i gimnazjalistów. Odesłanie wyższym instancjom tych jeńców, wziętych „z bronią w ręku”, groziło jednym zsyłką, a innym czymś gorszym, zwłaszcza że bezpośrednim zwierzchnikiem ojca był major Szwarc – samowolny i okrutny Niemiec. Dlatego też ojciec, na swoje ryzyko, a przy milczącym przyzwoleniu sotni (nikt nie doniósł) ograniczał się czasem do rozkazu „wsypania chłopczykom po dziesięć rózeczek”, głównie zresztą dla formy, po czym puszczał jeńców w diabły.

   Nie mogę zapomnieć epizodu, który zdarzył się gdzieś piętnaście lat po powstaniu. Miałem wtedy sześć–siedem lat. Ojcu przyszło jechać zimą saniami do miasteczka Lipno. Miał tam świadkować w jakiejś sądowej sprawie. Poprosiłem, by wziął mnie z sobą. Na jednej z pośrednich stacji zatrzymaliśmy się w przydrożnej karczmie. Za stołem siedział tam wysoki, zwalisty mężczyzna w niedźwiedziej szubie. Długo i natarczywie patrzył w naszą stronę, po czym rzucił się ku ojcu i zaczął go ściskać. Okazało się, że to były powstaniec, jeden z ojcowych „synów chrzestnych”.

 

Odlane w brązie popiersie Denikina

 

   Jak wiadomo, polskie powstanie zaczęło się 10 stycznia4 1863 r. i skończyło się pełną klęską w grudniu. Jego skutkiem była konfiskata majątków, liczne zsyłki na Sybir i ogólnie rzecz biorąc wprowadzenie w kraju surowego reżimu.

   W 1869 r. ojciec odszedł na emeryturę w stopniu majora. A dwa lata później ożenił się po raz drugi z Elisawietą Fiodorowną [Elżbietą, córką Teodora – A.N.] Wrzesińską, moją matką. O zmarłej pierwszej żonie ojca w rodzinie prawie nie rozmawiano; zdaje się, że małżeństwo nie było udane.

   Matka moja, Polka pochodząca z miasta Strzelno w zaborze pruskim, wywodziła się z drobnej szlachty. Los rzucił ją do pogranicznego Piotrkowa, gdzie utrzymywała siebie i stareńkiego ojca szyciem. Tam też poznała się z ojcem.

   Kiedy wybuchła wojna rosyjsko-turecka (1877–1878), ojcu stuknęła siedemdziesiątka. W zauważalny dla otoczenia sposób popadł w przygnębienie – stal się milczący, posępny i po prostu nie mógł sobie znaleźć miejsca. W końcu w tajemnicy przed żoną złożył podanie o przyjęcie do czynnej służby… Dowiedzieliśmy się o tym dużo później, kiedy komendant garnizonu przysłał pismo z rozkazem dla majora Denikina. Miał on udać się do twierdzy Nowogieorgijewsk5 w celu sformowania rezerwowego batalionu, z którym miał udać się później na front.

Pamiętam łzy i wyrzuty matki: „Jak mogłeś, Jefimycz, nic nie powiedzieć… Boże mój, gdzie tam ciebie starego ciągnie…”.

            Ja też płakałem. Jednak w głębi duszyczki dumny byłem z tego, że „mój tata idzie na wojnę”.

            Po niedługim czasie przyszła jednak wiadomość: wojna skończona i formowanie batalionu wstrzymano.

                                                                                              (ciąg dalszy nastąpi)

                                                                     

Ilustracje pochodzą z archiwum autora



1 Kolumna (ok. 1000 ludzi) płk. Szyldera-Szuldnera pobiła tam 19 lutego 1863 r. organizujący się dopiero oddział Ludwika Mierosławskiego. Zginął m.in. brat Marii Konopnickiej – Jan Wasiłowski.

2 Leo Young de Blankenheim zginie wraz z ok. 80 ludźmi 29 kwietnia 1863 r. pod Brdowem; trzy dni wcześniej pod Nową Wsią gwałtownym atakiem zmusił on Rosjan do przejścia granicy pruskiej.

3 Chodzi zapewne o Płowce i oddział Wincentego Raczkowskiego operujący na pograniczu Kujaw i Wielkopolski.

4 Denikin posługuje się zniesionym dopiero po rewolucji kalendarzem juliańskim, w gregoriańskim to 22 stycznia.

5 Rosyjska nazwa Modlina.