Określenie „Abwehra” (niem. Abwehr – obrona, kontrwywiad) było o tyle mylące, że obejmowało jedynie wycinek zadań tego wydziału, a mianowicie obszar zwalczania szpiegostwa, podczas gdy nie zawierało się w nim zadanie pozyskiwania informacji lub inaczej tajna służba wywiadowcza – aby uniknąć złowieszczego słowa „szpiegostwo”. Można się go jednak było doszukać w nazwie Grupy I Abwehrabteilung (później Wydział I Biura Zagranica/Abwehra). W nazwie „Abwehra” nie mieścił się również zakres zainteresowań grupy II (Wydział II) — „Mniejszości”. Określenie to pasowało tylko do Grupy III (Wydział III).
Tajne służby wywiadowcze istnieją tak długo, jak długo istnieją narody, które nie darzą siebie zaufaniem. Szpiedzy zawsze posługiwali się najnowszymi w danym czasie środkami techniki, wiedzy i komunikacji, a swoimi wymaganiami zaskakiwali specjalistów z najróżniejszych dziedzin. Z czasów nowożytnych wiemy o doskonałej siatce szpiegowskiej zorganizowanej przez Napoleona, a dostarczającej mu informacji zarówno z dziedziny wojskowości, jak i polityki zagranicznej czy sytuacji wewnętrznej.
Nie ma potrzeby rozwodzić się tu nad znaczeniem pojęcia „tajne służby wywiadowcze”. Obejmuje ono pozyskiwanie wszelkich informacji, które w przypadku wojny mogą okazać się przydatne, a zatem nie tylko tych utrzymywanych w tajemnicy przez obce państwa, takie jak ich plany mobilizacyjne, potencjał wojenny, stan zaawansowania badań nad rozwojem określonych rodzajów broni, ale także pozyskiwanie informacji ogólnie dostępnych. Celem gromadzenia tego typu informacji, zarówno tajnych, jak i jawnych, nie musi być bynajmniej zamiar wojny napastniczej; motywami stojącymi za przygotowywaniem się państwa na wszelkiego rodzaju komplikacje, z wojną włącznie, nie muszą być ani zapędy wojenne, ani militaryzm. Stara sentencja: Si vis pacem, para bellum obowiązywała i będzie obowiązywać zawsze, czego dowodzi choćby istnienie Paktu Północnoatlantyckiego.
Przypadek polskiego rotmistrza Sosnowskiego dowodzi, że do pozyskania ważnych informacji nie jest potrzebna ani trucizna, ani chloroform, ani nawet pistolet z tłumikiem. Liczne słabości i osobliwości ludzkiego charakteru, w szczególności żądza pieniędzy, to najważniejsza dźwignia, za którą z dużą szansą powodzenia może pociągnąć dowolny wywiad.
Z faktu bezwzględnego wykorzystywania w razie potrzeby słabości ludzkiego charakteru wywodzi się szeroko rozpowszechnione, zarówno wśród „zwykłych” ludzi, jak i wśród oficerów, przekonanie, że do pozyskiwania informacji oraz w celach kontrwywiadowczych stosuje się wyłącznie środki wątpliwe moralnie. W tym miejscu należy zasygnalizować, że oficer kontrwywiadu rzeczywiście styka się z wszelkim brudem i plugastwem, tym bardziej wartościową jednostką musi być więc pod względem charakteru. To rzecz jasna wymóg idealny.
Polskie służby wywiadowcze z powodzeniem wykorzystywały niepewną sytuację ekonomiczną ludności przygranicznej. Szczęśliwy traf i nieustanna czujność odgrywają tu zasadniczą rolę. Oto jeden z takich przypadków: szczęście polskiego wywiadu, szczęście i czujność niemieckiej Abwehry.
Waldemar von Münch - Urodził się w 1884 r. w Paruszowicach w powiecie rybnickim. W wojsku doszedł do stopnia pułkownika (Oberst). W latach 1935–1945 był podkomendnym admirała Wilhelma Canarisa (na którym w 1945 r. wykonano wyrok śmierci w KZ Flossenbürg) w zagranicznym wydziale Abwehry. Kierował tam oddziałem Gruppe III G, zajmującym się kontrwywiadem. Fot. z archiwum autora.
Jedna z urzędniczek Dowództwa Okręgu Lotniczego w Królewcu miała przyjaciela w Gdańsku, będącym terenem intensywnej działalności polskiego wywiadu skierowanej przeciwko Niemcom. W ramach małego ruchu granicznego często jeździła do niego do Gdańska lub Sopotu. Niemiecka Abwehra, również obecna w Gdańsku, dowiedziała się o tej znajomości. Urzędniczka została wezwana i szczegółowo poinstruowana, jak ma się zachować, gdy padnie na nią podejrzenie uprawiania działalności szpiegowskiej. W późniejszym czasie wielokrotnie spotykała się ze swoim przyjacielem i nie wydarzyło się nic, co pozwalałoby domniemywać, że zainteresowały się nią polskie tajne służby. Pewnego dnia jej przyjaciel zaproponował jej wycieczkę do Gdyni, gdyż – jak twierdził – było to znacznie przyjemniejsze miejsce niż Gdańsk. Pomimo ostrzeżeń, które otrzymała, przystała na propozycję, w wyniku której miała znaleźć się na terytorium państwa polskiego. Tak oto, kilka razy, bez jakichkolwiek niespodziewanych zdarzeń, wraz ze swoim przyjacielem wybrała się do Gdyni. Pewnego razu podczas przekraczania granicy została zatrzymana przez polską policję, która pojawiła się jak spod ziemi. Zabrana na posterunek, została gruntownie przeszukana, a następnie przesłuchana, co bez wątpienia miało wywrzeć na nią presję. Na pytanie o miejsce zatrudnienia skłamała, że pracuje w firmie zajmującej się handlem hurtowym. Wtedy usłyszała, że w swoim notesie pod numerem służbowym zanotowała znany polskim służbom wywiadowczym numer Dowództwa Okręgu Lotniczego I w Królewcu. Zarzucono jej, że podróżuje do Gdyni, aby uprawiać działalność szpiegowską. Urzędniczka zaprzeczyła i zapytała, kiedy zostanie zwolniona. Na to czekali funkcjonariusze polskiego wywiadu. Odpowiedziano jej, że istnieje tylko jeden sposób wydostania się z tej ambarasującej sytuacji, a mianowicie taki, że zobowiąże się dostarczać polskiemu wywiadowi poufne informacje. Podsunięto jej zobowiązanie do współpracy, które miała podpisać. Ponieważ nie widziała żadnej innej drogi wydostania się z fatalnej sytuacji, w której się znalazła, podpisała je. Zwolniono ją z zadaniem dostarczenia pod wskazany adres w Gdańsku poufnych dokumentów służbowych z instytucji, w której pracowała.
Do tej pory wszystko było w porządku. Urzędniczce nie sposób było zarzucić, że chcąc się wydostać z opresji, podpisała zobowiązanie do współpracy podsunięte jej pod presją i że – jak wyraźnie poinstruowała ją niemiecka Abwehra – zgłaszała wszelkie próby nawiązania z nią kontaktu przez polskie służby. Wtedy jednak wydarzyło się coś nieprawdopodobnego, coś, na co nie było wytłumaczenia po stronie charakteru czy duszy. W toku dochodzenia ustalono później, że kobieta była w tym czasie w depresji, której podłoża należało upatrywać w jej sytuacji prywatnej i zawodowej. Urzędniczka nie zgłosiła tego zdarzenia, oczekując, że jeśli nie przedsięweźmie żadnych działań, polski wywiad zostawi ją w spokoju. Ten jednak wkrótce przypomniał o sobie. Po krótkim czasie urzędniczka otrzymała przez posłańca kopertę, w której znalazło się, bez słowa wyjaśnienia, 5 banknotów dwudziestomarkowych. Kobieta przestraszyła się nie na żarty. Postanowiła nie dotykać tych pieniędzy i przy następnej okazji zwrócić je pod wskazany adres w Gdańsku. Na postanowieniu się skończyło. Gdy pojawiły się pilne wydatki, przypomniała sobie o pieniądzach i wydała je.
Po otrzymaniu pieniędzy był jeszcze czas, aby powiadomić Abwehrę o zaistniałej sytuacji. Ale nawet wtedy urzędniczka nie znalazła w sobie tyle odwagi i wewnętrznej siły do tego jakże oczywistego kroku, choć jako pracownica instytucji wojskowej, do tego szczegółowo poinstruowana przez Abwehrę, musiała wiedzieć, że jej sprawa wkracza w bardzo dla niej niebezpieczne stadium. Na jej nieszczęście zaangażowany przez polski wywiad posłaniec z listem ze stoma markami w środku był konfidentem niemieckiej Abwehry. Nim więc doręczył list adresatce – urzędniczce Dowództwa Okręgu Lotniczego – pokazał go Abwehrze, która otworzyła go i znalazła banknoty. Tym samym Abwehry miała jasność, że urzędniczka zignorowała jej ostrzeżenia i instrukcje i została zwerbowana przez polski wywiad. Nie było jeszcze tylko wiadomo, jak poważnej zdrady państwa się dopuściła.
Po kilku dniach urzędniczka otrzymała kolejny list, w którym obok załączonego banknotu dwudziestomarkowego znalazła się kartka z wiadomością. Przeczytała w niej, że raz jeszcze powinna pojechać do Gdańska, nie zapominając przy tym zabrać ze sobą pewnej książki dla wujka. List ponownie przeszedł przez niemiecką Abwehrę, która była już zorientowana w sprawie. Urzędniczka ponownie nie zrobiła jedynego możliwego kroku, którym w jej sytuacji była poufna rozmowa z bezpośrednim przełożonym i przyznanie się do wszystkiego. Nie miała również ochoty pójść z tym do Abwehry.
I tak oto, pod presją odczytanej wiadomości, wyjęła jeden z poufnych dokumentów – nakaz przeprowadzonej już planowej wymiany kadr – i schowała go do torebki. Nie był to specjalnie ważny ani tajny dokument, zawierał jednak rozdzielnik, tj. dokładne wyliczenie wszystkich instytucji, do których został rozesłany. Dzięki rozdzielnikowi możliwe było odtworzenie szczegółowej struktury organizacyjnej będącej dopiero w powijakach Luftwaffe, co bez wątpienia stanowiło tajemnicę państwową w rozumieniu prawa o zdradzie stanu.
Przybywszy do Gdańska, udała się do jednego z hoteli, wynajęła pokój i raz jeszcze dokładnie przyjrzała się dokumentowi. Wtedy to wpadł jej w oko rozdzielnik, którego znaczenia dla obronności państwa naturalnie była świadoma. Oderwała go i włożyła do stolika nocnego. Z dokumentem pozbawionym rozdzielnika udała się pod wskazany adres. Gdy funkcjonariusze polskiego wywiadu zobaczyli dokument, natychmiast zorientowali, czego mu brakuje. Urzędniczce nakazano, aby poszła do swojego hotelu i dostarczyła rozdzielnik należący do dokumentu. Zrobiła to i w momencie jego przekazania stała się zdrajczynią w sensie obiektywnym i subiektywnym: ze względu na treść stanowił on niemiecką tajemnicę państwową w sensie obiektywnym, nie ulegało również wątpliwości, że urzędniczka była świadoma jego poufnego charakteru. Wkrótce potem niemiecki konfident doniósł komórce Abwehry, jaki to dokument otrzymał od urzędniczki Dowództwa Okręgu Lotniczego I polski wywiad.
Została aresztowana. Po złożeniu obszernych wyjaśnień została skazana przez sąd ludowy na karę śmierci. Prośba o ułaskawienie – złożona przez nią i przez sąd, a poręczona przez Canarisa, została przez Hitlera rozpatrzona pozytywnie.
Rzadki i niezwykły przypadek! Karę śmierci zamieniono jej na 12 lat ciężkiego więzienia z możliwością zwolnienia po roku dobrego sprawowania, co zresztą się stało. Na tym nie koniec: gestapo – kolejny rzadki i niezwykły przypadek – zaryzykowało ponowne zaangażowanie jej jako współpracownika.
Ta historia dowodzi, że każda tajna służba – tu polska, musi trafnie ocenić przydatność wybranej osoby do wykonania określonego zadania. Pokazuje też, że każda tajna służba kontaktuje się z osobami zwerbowanymi do współpracy na neutralnym terenie, aby niepotrzebnie nie narażać agenta lub własnych ludzi. Wyjazdy za granice swojego kraju osób pozyskanych do współpracy przez tajne służby są koniecznością, jak zostanie później powiedziane, również dla Abwehry. Podczas wojny tego rodzaju spotkania w krajach neutralnych są konieczne, zwłaszcza że każdy prowadzący wojnę kraj utrzymuje tam zakonspirowane komórki swojego wywiadu i kontrwywiadu. Przypisywanie szefowi służby wywiadowczej lub jego asystentom podróżującym do krajów neutralnych i odbywającym tam spotkania z obywatelami państw wrogich lub neutralnych zdradzieckich zamiarów i nieczystych intencji dowodzi ignorancji i nieznajomości specyfiki pracy służb wywiadowczych i kontrwywiadowczych.
Ingo von Münch - Tekst ten jest fragmentem dotychczas nie opublikowanego rękopisu, który Waldemar von Münch zamierzał wydać pod tytułem Admirał Canaris. Szef Abwehry w III Rzeszy. Przedsięwzięcie to nie zostało zrealizowane, gdyż autor przedwcześnie zmarł. Tekst został udostępniony nam przez jego syna prof. dr. Ingo von Müncha z Hamburga, znanego niemieckiego specjalistę w zakresie prawa konstytucyjnego i międzynarodowego. Fot. z archiwum autora.
Każda informacja uzyskana przez tajne służby traci z biegiem czasu na wartości. Wiadomość o planowanym przez nieprzyjaciela rozpoczęciu ofensywy może mieć olbrzymie znaczenie 24 godziny przed faktem, dzięki niej możliwe będzie podjęcie stosownych działań; jej nadejście 2 godziny przed uderzeniem jest bezwartościowe. Tajne służby zaprzęgają więc do swojej działalności naukę i technikę, chcąc sobie zapewnić najszybsze, najpewniejsze i gwarantujące maksimum poufności przekazanie przeznaczonych dla nich informacji. Dochodzi tu pewien istotny czynnik: podmiot, któremu wykradziono informację, nie może wiedzieć, że to się stało. Powinien on w dalszym ciągu trwać w przeświadczeniu, że tajemnica dotycząca określonego przedmiotu, informacji lub czegokolwiek innego jest znakomicie strzeżona. Jeśli zachodzi podejrzenie, że obce państwo weszło w posiadanie tajnego plan lub instrukcji, w wielu przypadkach możliwa jest ich zmiana.
To czasochłonna i mało wdzięczna praca, jednak świadomość pozyskania przez przeciwnika planu mobilizacyjnego, książki sygnałów czy systemu kodów pozwala instytucji wojskowej w porę zmodyfikować je i w wielu przypadkach zminimalizować zaistniałe szkody.
Gdy w styczniu 1940 roku niemiecki samolot z oficerem kurierem na pokładzie, który wbrew kategorycznemu zakazowi przewożenia samolotem poufnych dokumentów z dowództwa zabrał ze sobą ważne części niemieckiego planu inwazji na Belgię i zamiast jechać z Münster do Kolonii pociągiem, skorzystał z samolotu, zgubił trasę i na skutek awarii silnika musiał awaryjnie lądować na terytorium Belgii, zmodyfikowanie planu było absolutną koniecznością.
W czasie pierwszej wojny światowej odnalezienie pod wrakiem wyrzuconego w sierpniu 1914 roku pod Ordensholm na plażę krążownika „Magdeburg” niemieckiej książki sygnałowej przez rosyjskiego nurka przez długi czas było utrzymywane w tajemnicy przed niemiecką marynarką wojenną. Dzięki temu brytyjskie bazy marynarki były w stanie przechwytywać niemieckie iskrówki z ważnymi wiadomościami.
Są jednak rzeczy, których zmodyfikować się nie da: konstrukcje dział, statki, samoloty, nowe bronie, radionamierniki.
Kto trudni się tajną działalnością wywiadowczą, ten musi wiedzieć, jakie organizacje kontrwywiadowcze staną mu na przeszkodzie w będącym celem zainteresowania kraju. Kto natomiast chce zwalczać szpiegostwo, musi poznać instytucje szpiegowskie przeciwnika, sposoby ich działania oraz ludzi. W prowadzeniu agentów, działających dla tej czy innej organizacji, nie ma miejsca na najmniejszy błąd. Swego czasu polski wywiad miał znakomitego agenta pochodzącego z okolic Międzychodu, nazwiskiem Bach. Był to jeden z tych nieszczęśliwych ludzi, którzy nie wiedzieli, czy są Polakami, czy Niemcami. Prowadził go kapitan polskiego wywiadu przedstawiający się nazwiskiem Frankowski. Bach 49 razy przekraczał niemiecką zieloną granicę i, poruszając się pieszo bądź na rowerze, zbierał informacje na temat powstających wzdłuż granicy z Polską niemieckich instalacji obronnych od Szczecinka aż po przełom Warty. Nie uszła jego uwadze niemal żadna pasieka ani zamaskowane w jakikolwiek inny sposób stanowisko karabinu maszynowego. Obdarzony znakomitą pamięcią, podczas przesłuchania mógł ze szczegółami odtworzyć swoje 49 wypadów.
Wilhelm Canaris (1887–1945) – admirał niemiecki, szef wywiadu i kontrwywiadu wojskowego Abwehry od 1935 do 1944 r., wysoki dygnitarz III Rzeszy, a zarazem przeciwnik polityki Adolfa Hitlera, wieloletni członek tajnej antyhitlerowskiej organizacji Czarna Orkiestra. Fot. FORUM
Na 50 podróż Frankowski wymyślił coś szczególnego. Bach, wyposażony w prawdziwy paszport, miał legalnie przekroczyć granicę. W Berlinie, dokąd wiodła jego trasa, miał on przeprowadzić niewzbudzającą podejrzeń transakcję handlową. Wszystko było przygotowane, polski paszport z wizą wydaną przez konsulat generalny w Poznaniu załatwiony przez polski wywiad. Podczas przekraczania niemieckiej granicy Bach został jednak aresztowany. Jego tak kunsztownie przygotowany przez polski wywiad paszport miał dwie „skazy”: niemiecka wiza nosiła datę o dwa dni wcześniejszą niż data wystawienia paszportu, a stempel niemieckiego Konsulatu Generalnego w Poznaniu miał napis „Pozen” zamiast „Posen”. Z własnej winy Frankowski stracił jednego ze swoich najlepszych agentów.