Każdy okres dziejowy ma własne – jeśli nie specyficzne, to w każdym bądź razie najczęściej występujące – schorzenia. W związku z rozpowszechnianiem się pewnych chorób, a przy nieumiejętnym, często jeszcze pogarszającym stan chorego leczeniu zmieniał się wygląd zewnętrzny ludzi, występowało trwałe kalectwo, zniekształcenia, rany, wrzody, zeszpecenia. W czasach nowożytnych na każdym kroku można było natrafić na skutki chorób skórnych. Powszechne były także rozmaite choroby gośćcowe (reumatyczne), które powodowały kalectwo. Niewiedza oraz ludzka bezsilność prowadziły do przekonania, że choroby są karą boską za grzechy. Sprzyjało to działalności znachorów, którzy często głosili wiarę w magiczne pochodzenie chorób, upatrując przyczyn dolegliwości w czarach, urokach i demonach.
W dawnych czasach dość często na wsi i w miastach spotykano ludzi dźwigających na głowie olbrzymią, pozlepianą masę włosów, która zwisała do połowy pleców, a czasami nawet do pasa. Wydobywał się z niej wstrętny zapach, a we wnętrzu gnieździło się pełno robactwa. Był to kołtun1. Niektórzy ludzie zapuszczali go nie tyle ze wstrętu do grzebienia, lecz z przekonania, że kołtun chroni człowieka od wielu tzw. kołtunowych chorób. Zgodnie z ówczesnymi wierzeniami obcięcie kołtuna miało powodować nawrót chorób, poprzednio rzekomo przez jego zapuszczenie powstrzymanych. Tak więc gdy dla tych ludzi kołtun pozostawał dobrodziejstwem, dla innych bywał przekleństwem.
Rysunek przedstawiający kobietę z kołtunem, XVIII w.
Nazwa „kołtun” wywodzi się od „kiełtania się”, czyli kołysania poklejonych i skręconych włosów. Kołtun dotykał wszystkich, bez względu na stan, wiek i pochodzenie. Najczęściej jednak przytrafiał się mieszkańcom wsi. Występował on w rozmaitej formie: „drobne, grube, pojedyncze, na kształt czapki, podzielone w sznury, gładkie albo też na końcach węzłowate”2.
Kołtun znany był już w czasach pogańskich, na co wskazują stare nazwy tej choroby: wieszczyca, kołtki, skrzot albo skrzat, zaczerpnięte z mitologii pogańskiej3. Od najdawniejszych czasów wierzono, że sprawcą kołtuna były złe duchy, demony dręczące bezbronnych ludzi. Wraz z rozpowszechnieniem się wiary chrześcijańskiej dawne nazwy zanikły. Wprowadzono nowe, które określały charakter zjawiska w postaci zewnętrznej: kołtun, plica (łacińska nazwa oznaczająca kłąb splątanych włosów) lub w postaci wewnętrznej: goździec, gwoździec, gościec. Nadal jednak utrzymywano, że przyczyną kołtuna były złe duchy, w związku z czym niekiedy starano się go leczyć za pomocą egzorcyzmów. Według przesądów ludowych każdy człowiek od momentu narodzin nosił w sobie jakiegoś „gośćca” (czyli wewnętrznego kołtuna), który był zlokalizowany najczęściej we krwi lub w kościach. Objawiał się on rozmaitymi bólami, przykurczami i łamaniem w kościach4.
Wiara w kołtun stanowiła charakterystyczną cechę obyczajowości polskiej dawnych czasów. Jędrzej Kitowicz pisał: „kołtuny lubo się znajdują w całej Polszcze i Litwie dosyć obfito, biorąc jednak proporcyją do innych województw, można twierdzić, że w Księstwie Mazowieckim, […] samo centrum i korzeń powszechny sobie założyły tak dalece, że między trzema głowami chłopskimi dwie musiały być kołtunowate”5. Kołtuny obserwowano także i w innych krajach, ale nigdzie nie występowały one tak masowo, jak w Rzeczypospolitej. Stąd przekonanie, iż było to zjawisko charakterystyczne dla naszego społeczeństwa. W utwierdzaniu tego poglądu przodowali zwłaszcza Niemcy, którzy kołtun nazywali Weichselzopf, czyli po prostu „warkocz znad Wisły”6. Polacy z kolei odpowiadali, że kołtun wywodził się z Niemiec, a konkretnie od dawnych plemion germańskich żyjących nad Renem i w Bawarii, skąd rozprzestrzenił się na wschód7. Mimo to w świadomości europejskiej do dziś funkcjonuje łacińska nazwa Plica polonica.
Józef Frank i Kurt Sprengel, opierając się na kronikach Jana Długosza i Marcina Kromera, twierdzili, że kołtun po raz pierwszy pojawił się w Polsce w roku 1288 za panowania Leszka Czarnego, podczas napadu Tatarów8. Dokładniejsze dane dotyczące rozprzestrzenienia się kołtuna w Rzeczypospolitej znane są z przełomu XVI i XVII wieku, z listu rektora Akademii Zamoyskiej Wawrzyńca Starnigeliusza do profesorów Akademii w Padwie z 1599 roku. Siedlisko kołtuna upatrywał on w Karpatach (między Węgrami a Pokuciem), twierdził też, że zjawisko to jest powszechne w całej Rzeczypospolitej: „Gmin pospolity leczy się zapuszczeniem kołtuna, który po odpadnięciu uwalnia chorego od boleści”. Jako jeden ze środków stosowanych przez lud, aby przyspieszyć odpadnięcie kołtuna, podaje autor: „owinięcie głowy skórą ściągniętą z jeża, którego mięso w tym celu spożywają”9. W związku z powyższym listem medycy padewscy odbyli szereg posiedzeń, których rezultatem było kilka rozpraw naukowych i szeroka dyskusja, obejmująca nie tylko Padwę i Zamość, ale także wiele innych miast uniwersyteckich Europy. Zapoczątkowana przez Akademię Zamoyską dyskusja przyniosła do połowy XIX wieku około 900 prac poświęconych temu zjawisku10.
Kołtun eleganckiej damy w kształcie peruki, XVIII w.
Biorąc pod uwagę przyczyny powstawania, można przyjąć, że kołtun, wynikający przede wszystkim z niechlujstwa, występował nie tylko w Rzeczypospolitej, ale praktycznie w całej Europie, zapewne od niepamiętnych czasów. Natomiast przełom XVI i XVII wieku przyniósł wyraźne rozprzestrzenienie tego zjawiska na obszarze Polski i Litwy. Spowodowane było to wyżej wspomnianymi wierzeniami, które sprawiały, że kołtun stawał się swego rodzaju talizmanem zabezpieczającym ludzi przed groźnymi chorobami. Szczególnie masowo zaczęto zapuszczać kołtun w okresie rozpowszechnienia się kiły, tj. w końcu XVI wieku. Charakterystyczne jest, że w tym czasie wiele osób, mających kołtun, było chorych na choroby weneryczne.
Na początku XVII wieku pojawiła się u niektórych ludzi wiara, że kołtun stanowi skutek jakiejś poważnej, tajemniczej choroby, która istnieje w organizmie, natomiast uzewnętrznia się przez zwijanie włosów. Sądzono, iż choroba w ten właśnie sposób opuszcza częściowo organizm, tracąc na swej sile: „poprzednio nim się kołtun zwinie na głowie, długo dręczy chorego wszelakimi dolegliwościami, bo się znajduje we krwi lub we wnętrzu”11. Idąc za tym rozumowaniem, dążono więc do „wywicia się choroby”, a nawet zalecano środki przyspieszające zlepianie się włosów. Na początku należało sprawdzić, czy kołtun „chce się zwinąć”. W tym celu należało uciąć po kosmyku włosów z czterech stron głowy i nosić je w woreczku na „dołku sercowym”. Jeżeli po jakimś czasie włosy się zwinęły, świadczyło to o tym, że trzeba zapuścić kołtun. W tym celu należało polewać włosy wywarem z ziół barszczu, babiego muru, barwinku lub łopianu oraz natrzeć je woskiem z paschalnej świecy12. Najczęściej kołtun zapuszczali ludzie cierpiący na choroby oczu, choroby weneryczne oraz różne trudne do wyleczenia choroby reumatyczne (gośćcowe, dlatego kołtuna nazywano także gośćcem). Jeżeli więc nawet któryś z chorych odważył się kołtun zlikwidować, to oczywiście choroba nie ustępowała i dawała znać o sobie różnego rodzaju atakami i bólami. Tego typu objawy uważano wówczas za „zemstę kołtuna” i czym prędzej zapuszczano go na nowo13. Oto jeden z opisów ówczesnej „praktyki lekarskiej”: „powiatu Telszewskiego na Żmudzi obywatel i urzędnik około nocy świętego Jana, w porze kiedy roślina w całej swej sile, zbiera ziele po borach rosnące, znajome pod nazwiskiem babi mur, które ususzone, na blasze spalić należy i popiół w słoju pęcherzowym zawiązanym schować. Gdy się wydarzy chory potrzebujący ratunku, wziąć szklankę stołową, na niej położyć chusteczkę czystą trochę wklęsłą, do której włożyć łyżkę tego popiołu i wodą wrzącą przepuścić, żeby się zrobiła pełna szklanka ługu, ten ług niech chory pije, z początku po trzy razy na dzień, a później dwa razy rano i wieczór, i za każdym razem pozostałą w szklance cząstką głowę mu zmaczać. Tego lekarstwa skutek jest, że po kilku tygodniach wywinie się kołtun we włosach, a chory, chociażby był pokurczony, odzyska władzę swych członków”14.
Profesor Józef Dietl
Zachowało się także wiele ciekawych opisów kołtuna sporządzonych przez cudzoziemców podróżujących po Rzeczypospolitej. Oto jeden z nich: „W czasie mego tutaj pobytu zebrałem wiele informacji o kołtunie, chorobie nie tylko samej w sobie wyjątkowej, ale i uznanej powszechnie za specyficzną dla tego kraju oraz prawie lub w ogóle nieuleczalnej. Nie trzeba chyba mówić, że siedliskiem tej choroby są włosy, które plączą się na głowie i stopniową tworzą zbitą masę, przypominającą rogóżkę. Przez kanaliki włosów przedostaje się na zewnątrz gnijąca materia. Widziałem kołtuny sterczące na głowie lub też zwisające z niej strąkami i trudno zaiste wyobrazić sobie coś bardziej odrażającego i wstrętnego. Próby zgolenia lub ścięcia części włosów prowadziły albo do ślepoty, albo do jeszcze fatalniejszych skutków – w każdym razie tak zapewniają mnie ci, z którymi na ten temat rozmawiałem”15.
Wierzono także, iż powstanie kołtuna ma swoje źródło w czarach – że można go „zadać”. Zdarzały się więc liczne wypadki, w których próbowano przy użyciu czarów sprowadzić kołtun na znienawidzonych panów, niedobrych sąsiadów czy innych nieprzyjaciół. Jedna z takich metod zalecała: „Zadać kołtun jakiej osobie można w ten sposób: potrzeba wyszukać Żyda, któryby przez siedem lat miał kołtun w brodzie, potem konia, mającego w grzywie przez siedem lat kołtun i psa noszącego przez siedem lat tę chorobę w ogonie. Z tego miejsca, gdzie kołtun rośnie, wyrwać z tego Żyda, konia i psa po kilka włosów, następnie udać się do takiego budynku, w którym znajduje się 27 stragarzy16 i pod środkowym stragarzem moczyć te kołtunowate włosy przez 24 godzin w wodzie. Potem zlewa się je do flaszeczki, z której po kilka kropli tej wody puszcza się do wódki lub jadła osobie, której pragnie się zadać wspomnianą chorobę”17. W 1775 roku we wsi Dronhowo spalono nawet na stosie, pewną kobietę którą oskarżono o rzucenie kołtuna na szlachciankę18. „Niemało też mają się przyczyniać do jego rozpowszechniania Żydzi w karczmach, podając wódkę po wymoczeniu w niej kołtuna; kto bowiem takiej wódki wypije, dostaje się kołtuna i zarazem staje się pijakiem”19.
Przesądy na temat kołtuna rozpowszechnione były szczególnie wśród najbiedniejszych, przede wszystkim zaś ludności chłopskiej. Jednakże zjawisko to można było spotkać również u mieszczan i szlachty. Wskutek panujących przesądów nawet ludzie noszący krótkie włosy celowo zapuszczali kołtuny, aby w ten sposób pozbyć się ewentualnych chorób. Tego typu przesądy dodatkowo podtrzymywała ówczesna medycyna, która jeszcze do końca XVIII wieku głosiła teorię o nieuleczalności chorób „kołtunowych”20.
Niektórzy decydowali się na obcięcie kołtuna. Jednakże aby zabieg ten był jak najmniej ryzykowny, należało uczynić to w określony sposób – mianowicie okręcić kołtun cienkim sznurkiem i co parę dni mocno pociągać. Po upływie miej więcej półtora roku miał on się trzymać już tylko na pojedynczych włosach, wówczas można go było „bezboleśnie” odciąć. Inną, znacznie „szybszą” metodą było namoczenie jakiegoś odpadłego kołtuna w mocnej wódce. Następnie należało kilka razy dziennie podawać do picia ów wywar „choremu”, który w końcu miał kołtun zgubić. Gorzej przedstawiała się sytuacja, jeśli ktoś chciał pozbyć się „kołtuna wewnętrznego”. Osoba taka musiała postarać się o martwy, poroniony płód, który nie został ochrzczony. Następnie należało go spalić, a uzyskany w ten sposób popiół pić, mieszając z dowolnym napojem21. W obcinaniu kołtunów wyspecjalizowała się pewna grupa ludzi, których nazywano „gościarzami”; ich profesja przechodziła często z ojca na syna nawet przez wiele pokoleń22.
Po obcięciu kołtuna zwykle „chory” zasypiał na dłuższy czas. Pod żadnym pozorem nie wolno go było budzić. Następnie zawijano kołtun w ciemną szmatę, wkładano tam chleb, pieniądz i skrapiano wódką. Ludzie bardziej bojaźliwi chowali go zwykle w suchym miejscu w pobliżu własnego domu. W razie gdyby kołtun zaczął się „mścić”, należało przyłożyć go z powrotem do głowy, aby mógł przyrosnąć. Bardziej odważni zakopywali kołtun pod przydrożnym krzyżem lub wrzucali go w rozwaliny starego zamku.
Na Białorusi z kolei uważano kołtun za skutek przekleństwa i aby się go pozbyć, zakładano na głowę starą chustę, następnie zdejmowano ją i zostawiano przy drodze lub wieszano na drzewie. „Sądzono, iż kto ją podniesie, ten kołtun zabierze”23. Jeszcze inną zaskakującą metodą na pozbycie się kołtuna było zjedzenie ugotowanego jeża24.
Kołtun znajdujący się w zbiorach Muzeum Historii Medycyny Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, fot. Bartosz Rdułtowski
Najbezpieczniej jednak, jako że kołtun był sprawką diabła, było pozbyć się go w miejscach świętych, takich jak Częstochowa, Kalwaria Zebrzydowska czy wreszcie słynący z tego typu „uzdrowień” kościół Mariacki w Krakowie. Aby usunąć kołtun, należało trzykrotnie wypowiedzieć następujące słowa: „Święty Benonie, idź precz kołtunie”. Wówczas można było obciąć kołtun zwyczajnie nożyczkami, składając go symbolicznie pod kościołem. Innym miejscem, w którym „uzdrawiano” z kołtunów, była podtoruńska osada Barbarka. Znajdowało się tam cudowne źródełko, które miało właściwości lecznicze. Wierzono, że po zamoczeniu głowy w wodzie z tego źródła kołtun odpadał.
Zadziwiające jest, że jeszcze na początku XIX wieku zdarzali się lekarze, którzy traktowali kołtun jako chorobę zakaźną i samoistną całego organizmu. Proponowano nawet zakładanie szpitali „kołtunowych”, aby chorych odseparować od reszty społeczeństwa25. Powszechnie uważano, że wyjątkowo narażone na kołtun są ciężarne kobiety. Natomiast młodzi mężczyźnie, mający ową przypadłość, byli zwalniani od służby wojskowej w armii carskiej.
Na szczęście nie wszyscy współcześni postrzegali kołtun jako antidotum na różne choroby czy też skutek działania sił nieczystych. Bardzo postępowy jak na ówczesne czasy był William Davidson (ok. 1593–1669), szkocki lekarz, chemik i botanik, nadworny medyk pary królewskiej Jana Kazimierza Wazy i Ludwiki Marii Gonzagi. Ucinał on kołtuny, dowodząc tym samym, że nie stanowi to żadnego zagrożenia. Swoim pacjentom proponował natomiast używanie grzebienia i utrzymanie głowy w czystości26.
Ostatecznie dopiero w drugiej połowie XIX wieku środowisko lekarskie zaczęło masowo krytykować zjawisko występowania kołtuna. W Krakowie profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Józef Dietl rozpoczął akcję zwalczania kołtunów. Na jego wniosek austriackie władze wydały rozporządzenie, aby lekarze obwodowi i powiatowi zajęli się badaniem problemu kołtuna, a wyniki swych prac wysyłali do Krakowa. Utworzono specjalną komisję dla dokładnego zbadania i opracowania nadsyłanego materiału, z Józefem Dietlem na czele. Lekarze przebadali blisko tysiąc osób. Zadziwiający jest fakt, że wśród wszystkich 34 nadesłanych sprawozdań prawie połowa autorów opowiedziała się za leczniczym działaniem kołtuna. Ostatecznie po przeprowadzeniu kolejnych badań Dietl jednoznacznie stwierdził, że kołtun powstaje tylko i wyłącznie z powodu braku higieny, natomiast ścięcie go nie powoduje absolutnie żadnych powikłań27. Zaproponował także stosowanie pewnych niedogodności, polegających na odmawianiu osobom z kołtunem wstępu do urzędów użyteczności publicznej oraz dodatkowe opodatkowanie. Szybko dało to pozytywny efekt, albowiem liczba osób mających kołtuny zaczęła zdecydowanie spadać.
Niebawem w oficjalnym piśmiennictwie lekarskim zaprzestano używania słowa „kołtun”, zastąpiono je natomiast określeniami typowo medycznymi, jak grzybica czy zapalenie skóry28.
Podsumowując, warto podkreślić, dlaczego kołtun był zjawiskiem tak szeroko występującym w dawnej Rzeczypospolitej. Pewne jest, że kołtuny, czyli splątane z braku higieny włosy, występowały praktycznie w całej Europie. Różnica jednak poległa na tym, że w dawnej Rzeczypospolitej ze zjawiskiem tym wiązało się wiele przesądów i zabobonów. Ludzie w niespotykany sposób obawiali się kołtuna, łącząc jego występowanie z działalnością sił nieczystych. Nic więc dziwnego, że obcojęzyczne nazwy kołtuna kojarzą się jednoznacznie z naszym krajem.
1 W. Gajewski, Badania Dietla nad chorobą zwaną kołtunem, Kraków 1928, s. 160.
2 J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III, t. 2, Wrocław 2003, s. 644.
3 J. Dietl, Kołtun, Kraków 1862, s. 166–167.
4 D. Krysa-Leszczyńska, Poglądy polskich lekarzy na istotę choroby zwanej „kołtunem”, Archiwum Historii Medycyny 1977, t. 40, z. 2, s. 213.
5 J. Kitowicz, op. cit., s. 644–645.
6 D. Łukasiewicz, Harcap i kołtun, Polska–Niemcy: opis obyczajów, „Rzeczpospolita”, 21.06.1997, nr 143.
7 Z. Gloger, Encyklopedia staropolska, Warszawa 1996, t. 3, s. 63.
8 L. Gąsiorowski, Zbiór wiadomości do historyi sztuki lekarskiej w Polsce od czasów najdawniejszych aż do najnowszych, Poznań 1839, t. 1, s. 155.
9 H. Biegeleisen, Lecznictwo ludu polskiego, Kraków 1929, s. 256.
10 J. Malarczyk, Akademia Zamoyska, [w:] Zamość i Zamojszczyzna w dziejach i kulturze polskiej, red. K. Myśliński, Zamość 1969, s. 172.
11 M. Udziela, Medycyna i przesądy lecznicze ludu polskiego, Warszawa 1891, s. 205.
12 Ibidem, s. 204–205.
13 F. Wereńko, Przyczynek do lecznictwa ludowego, Materiały antropologiczno-archeologiczne i etnograficzne, wyd. Komisja Antropologiczna Akademii Umiejętności w Krakowie, t. 1, Kraków 1886, s. 208–210.
14 M. D., Lekarstwo na Kołtun, Pamiętnik Magnetyczny Wileński, t. 2, Wilno 1817, s. 124–125.
15 N. W. Wraxall, Wspomnienia z Polski 1778, [w:] Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców, t. 1, oprac. W. Zawadzki, Warszawa 1963, s. 546–547.
16 „Stragarz” była to szeroka belka umieszczana w poprzek pod innymi belkami stropowymi sufitu. Służyła do ich podtrzymywania.
17 M. Udziela, op. cit., s. 203–204.
18 H. Biegeleisen, op. cit., s. 258.
19 F. Wereńko, op. cit., s. 208–210.
20 Z. Kuchowicz, Obyczaje staropolskie XVII–XVIII wieku, Łódź 1975, s. 122–123.
21 M. Udziela, op. cit., s. 207–208.
22 H. Biegeleisen, op. cit., s. 262.
23 M. Udziela, op. cit., s. 204.
24 D. Łukasiewicz, op. cit., s. 18
25 L. Gąsiorowski, op. cit., s. 155.
26 Z. Gloger, op. cit., s. 63.
27 J. Dietl, op. cit.
28 D. Krysa-Leszczyńska, op. cit., s. 218.