8 II 1296 Krwawy Popielec

Autor: Krzysztof Tracki

   Dzień, który rozpoczynał się wraz ze wschodem słońca o godz. 7.38, położyć się miał krwawym cieniem na pamięci potomnych. Współcześni długo jeszcze mieli wspominać wydarzenia, które nagłym cięciem przerwały drogę do zjednoczenia Polski. Upragnione przez wielu scalenie kraju, rozbitego na dzielnice, wraz ze śmiercią z obcych rąk świeżo koronowanego Przemysła II oddaliło się na wiele lat.


Na przekór przeciwnościom

   Jeszcze w połowie XIII wieku Polska dzieliła się na ponad pięćdziesiąt dzielnic, prowadzących na ogół samodzielną politykę i często rywalizujących ze sobą. Od kilkudziesięciu lat trwał napływ obcych przybyszów, głównie osadników z Niemiec, którzy zgodnie z intencjami miejscowych książąt wprowadzali liczne nowinki gospodarcze i organizacyjne (trójpolówkę, nowe formy organizacji miast na prawie magdeburskim itp.), przyczyniając się do wzrostu dochodów i awansu cywilizacyjnego rozległych obszarów Polski. Idący w parze z tymi przemianami entuzjazm wielu Piastów rodził jednak obawy odwiecznych mieszkańców tych ziem, dla których często było to pierwsze zetknięcie z żywiołem niesłowiańskim. Na tym gruncie krzepnąć poczęła polska tożsamość narodowa, coraz silniej sprzyjająca pragnieniom ambitniejszych Piastów, dążących do zjednoczenia kraju.

   Wywodzący się z gałęzi wielkopolskich Piastów książę Przemysł II już przed urodzeniem postradał ojca, zdany odtąd na opiekę matki, czterech sióstr i stryja – znanego z dobroci księcia Wielkopolski Bolesława Pobożnego. Mimo troskliwości ze strony męskiego zwierzchnika całej gałęzi wielkopolskiej dzieciństwem Przemysła rychło wstrząsnęła nowa tragedia rodzinna. Gdy miał zaledwie osiem lat, zmarła jego matka. Przedwcześnie osierocony, mógł teraz liczyć wyłącznie na stryja, ojca czterech córek, który nie miał męskiego dziedzica. Istotnie Bolesław całą miłość przelał na swego bratanka, świadom, że jest on jedyną nadzieją przetrwania dynastii wielkopolskiej. Choć jednak troszczył się o całą swą „przybraną” rodzinę, w żaden sposób nie mógł przecież zastąpić Przemysłowi miłości rodzicielskiej. Bez wątpienia utrata rodziców w tak wczesnym dzieciństwie musiała pozostawić bardzo silny ślad na umysłowości młodego Piastowica. Głęboko zakorzenione w jego świadomości przekonanie o kruchości ludzkiego życia, zakorzenione głęboko w umysłowości Średniowiecza (także w postawie Bolesława Pobożnego), trwało w nim wraz z silną świadomością o wielkiej roli przypisanej mu w walce o zjednoczenie Polski. Dla tego celu gotowy był bardzo wiele poświęcić, nie przebierając w środkach.

 

 Przemysł II

 

   Z tym bodaj wiąże się opinia o wielkim okrucieństwie, jakie wykazał szesnastoletni książę podczas swej pierwszej wyprawy, prowadzonej przeciw Brandenburczykom, mającej odzyskać „klucz Królestwa Polskiego” – nadnotecki Santok. Po zdobyciu Drzenia (Drezdenka) rycerstwo wielkopolskie podobno z trudem powstrzymało Przemysła II od wydania rozkazu wymordowania wszystkich pojmanych w twierdzy Niemców.  Legenda ta jednak podawana jest w wątpliwość, natomiast mniej wątpliwości budzi postępek księcia względem małżonki, Ludgardy.

   Nieskrępowany kuratelą nieżyjącego już stryja (zmarłego w 1277 r.) mógł Przemysł podejmować śmielsze kroki w staraniach o wzmocnienie dynastii wielkopolskiej. Tymczasem – jak na ironię i na przekór ambicjom – Ludgarda, którą pojął za żonę zaledwie w szesnastym roku życia, rychło okazała się niezdolna do wydania na świat potomstwa. Świadoma problemu, coraz częściej odsuwała się w zacisze dworu poznańskiego, nosząc się z zamiarem wyjazdu do rodzinnego Szczecina, gdzie zamieszkiwał ukochany dziad jej i wychowawca, książę Barnim I. Małżonek jednak, z obawy na plotki, stanowczo żonie odmówił. Dalej już pisze sam Długosz: „błagała go [Ludgarda] ze łzami i zaklinała, żeby niewieście i małżonce swojej nie odbierał życia, ale pomny na Boga i na uczciwość tak książęcą, jak i małżeńską, pozwolił jej wrócić do ojczystego domu, choć w jednej koszuli, chętniej bowiem znosić będzie los nawet najbiedniejszy, byleby jej życie darował”.

Wkrótce Ludgarda, najpewniej za wolą i wiedzą męża, „zeszła ze świata w zamku poznańskim od własnych domowników i służebnic zamordowana” (14 grudnia 1283 r.).

 

Po królewską koronę

    Tragedia Ludgardy rzuciła się cieniem na postawę Przemysła II, nie spowolniła jednak konsekwentnych starań o poszerzenie jego władztwa, a w dalszej perspektywie zdobycia korony królewskiej. Z tą myślą już w 1282 r. udał się książę do Kępna, aby podpisać z Mszczujem II, władcą Pomorza Gdańskiego, układ na przeżycie. W ten sposób na wypadek bezpotomnej śmierci Mszczuja stawał się naturalnym sukcesorem i władcą ujścia Wisły. Śmiały ten plan trzynaście lat później doczekał się realizacji, dając Przemysłowi niepodważalne podstawy do starań o koronę.

    Wielkim sprzymierzeńcem ambicji Przemysła był ówczesny arcybiskup gnieźnieński i  mąż stanu – „cieszący się ogromnym poważaniem” Jakub Świnka, ze wzgardą patrzący na rosnący wpływ żywiołu niemieckiego w Polsce. W swym patriotyzmie nie wzdragał się Świnka przed publicznym określaniem Niemców mianem „psich łbów” i piętnowaniem ich nieskrywanej niechęci do polskości. Postawa ta nie była zresztą obca większości polskiego duchowieństwa, które drogę do zjednoczenia kraju pojmowało przez pryzmat walki z napierającą niemczyzną. Kościół pozostawał wszakże jedyną instytucją obejmującą całość ziem polskich, żywotnie zainteresowaną w likwidacji resztek podziałów dzielnicowych.

   Cele i ambicje obu stron okazały się w tej kwestii zbieżne. Przemysł, nie czekając na ostateczne scalenie ziem polskich, 25 czerwca 1295 roku koronował się w katedrze gnieźnieńskiej. Obrzędu dokonał Jakub Świnka, wskazując tym samym na dominującą pozycję władcy Wielkopolski pośród książąt polskich. Wszakże Przemysł miał za sobą – jak pisał Jan Długosz – „świetny poczet jego przodków i czyny, już to w bojach sprawiedliwie toczonych, z chwałą dokonane”. Nie bez znaczenia było również umocnienie jedynego spośród Piastów, realnie zdolnego do przeciwstawienia się uzurpatorskim rządom w dzielnicy małopolskiej  – Wacława II czeskiego (z dynastii Przemyślidów), który swą władzę w Krakowie budował przede wszystkim na poparciu miejscowych Niemców. Wspomniany Długosz tak opisywał doniosłość aktu koronacji: „Dzień ten stał się uroczystym i pamiętnym: w tym dniu bowiem zniesione zostały zgubne i niesławne wielorządy książąt, zagoiły się dawne rany, a Polska za łaską Zbawiciela przyszła do stanu kwitnącego, zamożności, powagi i zaszczytów korony”.

 

Zabójstwo Przemysła (Wojciech Gerson)


   W rzeczywistości jednak pozycja Przemysła była wielce skomplikowana. Poza księciem brzesko-kujawskim Władysławem Łokietkiem (z którym łączył go układ na przeżycie) nie mógł król polski liczyć na szerokie poparcie. Większość książąt z niechęcią patrzyła na Przemysła II, który ich „zaćmił swoim blaskiem królewskim” i przekreślił osobiste ambicje. Poważne obawy przed nową sytuacją żywili także miejscowi możnowładcy – na czele z rodami Nałęczów i Zarębów – widzący w planach zjednoczeniowych Przemysła zagrożenie dla ich wpływów w dzielnicy wielkopolskiej.

   Najbardziej uzasadnione było jednak oburzenie margrabiów brandenburskich, którzy od połowy XIII wieku zdołali zdobyć poważny obszar ziem na wschód od Odry. Oni też najbardziej świadomie pragnęli oddalić perspektywę upomnienia się monarchy polskiego o ziemie niegdyś utracone. Szukając sprzymierzeńców wśród wielkopolskich możnych gotowi byli nie cofnąć się przez zamachem na życie króla Polski.

 

Ostatnie zapusty

    Okres karnawału po świętach Bożego Narodzenia – pierwszych po koronacji –postanowił monarcha spędzić w Rogoźnie, miejscowości pozbawionej wszelkich obwarowań i wystawionej na ataki z zewnątrz. Długotrwały pobyt dworu królewskiego, połączony z hucznymi zabawami, jednoznacznie wskazywał na beztroskę króla i fakt, że niczego się nie spodziewał w obliczu Wielkiego Postu. W takiej atmosferze, w dzień zapustnych ostatków, udał się Przemysł po kolejnej uczcie na wieczorny spoczynek. Niewielką odległość 35 kilometrów, dzielącą miejscowość od granicy na Noteci, liczne oddziały brandenburskie przebyły w ciągu kilku godzin nocnych. Bez zwłoki też „przypadli do Rogoźna o świcie, tak kryjomo i niespodziewanie, że ich niczyje oko nie dostrzegło [...] i na króla Przemysła, w swej komnacie królewskiej spoczywającego, tudzież jego rycerzy [...] twardo zaspanych, zaczem bezbronnych i bynajmniej do walki nie gotowych [...] zdradziecko i po łotrowsku napadli”.

„A lubo król Przemysław zbudzony zgiełkiem i rozruchem, nie wiedział, jakich i jak licznych miał nieprzyjaciół, wszelako zebrawszy odwagę, jako mąż dzielny i wielkiego serca, wraz z drużyną swoich dworzan i rycerzy [...], uderzył na napastniczą zgraję: a stoczywszy walkę, wielu poranił i trupem położył.”

Według relacji Jana Długosza, walka była zacięta. Król jednak „pod przemagającą liczbą nieprzyjaciół, nawałem strzał i mieczów, które go zewsząd dosięgały, walcząc chwalebnie, jak na ród jego przystało, omdlał i padł na ziemię mnogimi okryty ranami”.

Wiele wskazuje na to, że pierwotnie król, jak liczni jego dzielnicowi poprzednicy, miał być porwany, aby w niewoli zrzec się pod przymusem pasa ziem nadnoteckich, być może również i korony królewskiej. Taki był zapewne zamysł organizatorów zamachu rogoźnieńskiego. Ale wypadki potoczyły się inaczej: „Porwali go Sasi – pisze dalej Długosz – ledwo półżywego z wielką radością i uszczęśliwieniem. Chcieli bowiem Przemysława jako na tryumf żywcem do kraju swego prowadzić [...] sobie zaś zjednać zaszczyt i wielką sławę u Niemców. Ale osłabionego mnogimi śmiertelnymi ranami na próżno wsadzali na koń, usiłując go uwieźć do swoich; leciał bowiem z konia i już na wozie nawet wytrzymać nie mógł; mdlejący wreszcie i skonania bliski padł na ziemię prawie bez duszy. Gdy więc żadnej już nie było nadziei, ażeby król dożył dnia następnego, [Niemcy] wściekłym uniesieni szałem, na ciało spętane, poranione i już naznaczone znamieniem śmierci, rzucili się z zapalczywością i zakłuli je licznymi razy”.

Bezprzykładny zamach na pomazańca Bożego musiał stać się wstrząsem nie tylko dla współczesnych królowi Polaków. Wydawać się mogło, że proces zjednoczenia na wiele lat został zatrzymany, a rywalizujące o wpływy w Polsce Brandenburgia i Czechy (po cichu także „sojuszniczy” jeszcze zakon krzyżacki w Prusach) odniosły łatwy sukces. Najbliższe lata miały przekonać o nieuchronności zjednoczenia. Jakkolwiek bowiem królestwo Przemysława było jedynie namiastką Polski, symboliki korony w żaden sposób nie można było zbagatelizować, widząc w niej pożądaną przez Polaków, w tym polskie duchowieństwo, ideę ostatecznego scalenia państwa.

Tymczasem oprawcy porzucili martwego króla w Siernikach pod Rogoźnem, gdzie wkrótce odnalazł go pościg oddziałów wojska polskiego.

W ogromnym bólu kondukt żałobny rychło ruszył w stronę stolicy Wielkopolski. „Okryte żałobnym całunem zwłoki króla Przemysła, kiedy je wieziono z Rogoźna do Poznania, wycisnęły wiele łez zarówno u osób duchownych, jak świeckich” (Długosz). Pierwszy od czasów Bolesława Śmiałego koronowany król Polski znalazł miejsce ostatecznego spoczynku w tamtejszej archikatedrze. Wspomnienie zaś śmierci ambitnego Piasta miało utrwalić pośród Polaków na wiele lat przekonanie, że plan utworzenia w Europie Środkowej znaczącej siły politycznej zawsze musi napotkać na reakcję ze strony państw sąsiadujących, które gotowe będą stanąć na straży nienaruszalności swoich interesów, nawet za cenę podstępu, prowokacji i spisku.