Tatarska epopeja w lasach kieleckich

Autor: Jacek E. Wilczur

W lasach w okolicy Chełbu, Drutarni, Piasków, Starej Kuźnicy w powiecie koneckim na Kielecczyźnie Tatarzy pojawili się na początku jesieni 1944 r. Było ich czternastu, cała drużyna. Po rosyjsku mówili słabo, ale można ich było zrozumieć. Byli uzbrojeni, mieli ręczne karabiny typu Mauser, jeden czeski karabin maszynowy, jedną pepeszę, sporą ilość granatów i amunicji. Odziani byli w mundury niemieckiego Wehrmachtu, w niemieckie płaszcze wojskowe, nosili wojskowe chlebaki. Ludziom po wioskach mówili, że chcą bić Niemców i przebić się na wschód, ale na razie pozostaną na Kielecczyźnie. Byli zbiegami z armii niemieckiej.

W dniu 16 października 1944 r. w godzinach popołudniowych w walce z załogą żandarmskiej budy między wsiami Stefanów a Januchtą w pobliżu Ruskiego Brodu ranny został powyżej kolana lewej nogi zastępca dowódcy tatarskiej grupy Gazi Fajzulin. Tatarzy zlikwidowali kilku żandarmów, zniszczyli budę, a reszta Niemców zbiegła w stronę Przysuchy. W ręce Tatarów wpadło kilka sztuk broni, w tym ręczny karabin maszynowy, pistolet maszynowy typu Schmeisser MP40, kilkanaście granatów ręcznych. Rannego koledzy przetransportowali przez las i zagajniki do Starej Kuźnicy, na Kamionek za wsią, na zalesionym wzgórku. Tu Adam Niewęgłowski, kowal z miejscowej fryszerki, zwykłymi szczypcami wydobył bez znieczulenia kulę z rany, zdezynfekował, opatrzył i pomógł ulokować rannego Tatara w bezpiecznym miejscu we wsi Piaski w głębi lasu, dokąd Niemcy nie docierali. Po dwóch tygodniach Fajzulin wrócił do walki.

W końcu października 1944 r. Tatarzy po krótkiej wymianie ognia na szosie na wysokości wsi Józefów między Nieświnem a Ruskim Brodem wzięli do niewoli załogę dwóch wozów terenowych formacji Waffen SS. Pomni tego, jak SS-mani traktowali jeńców sowieckich w obozach, jak mordowano ich rodaków, zwłaszcza w pierwszych miesiącach wojny po czerwcu 1941 r., Tatarzy rozstrzelali wszystkich bez wyjątku kawalerów trupiej główki włącznie z tymi, którzy zostali ranni w czasie walki.

Na przełomie października i listopada Tatarzy trzykrotnie organizowali na szosie między Gowarczowem a Korytkowem zasadzki na niemieckie samochody wojskowe. Załogi wozów częściowo wybijali w walce, inni uciekli, a wziętych do niewoli żołnierzy Wehrmachtu rozbierali do bielizny i puszczali wolno. Zdobyli pewne ilości broni, mundurów, butów, żywności. Część zdobyczy, zwłaszcza zbyteczną dla nich broń, buty, zegarki, wymieniali w okolicznych wsiach na wędlinę, chleb, masło, ser.

Człowiekiem, który traktował Tatarów przyjaźnie, a przy tym znał język rosyjski jeszcze z czasów wojny japońskiej w 1905 r., był Adam Niewęgłowski, nazywany przez polskich partyzantów i sąsiadów „Dziadkiem". Kilkakrotnie przekazywał im żywność, raz leczył po swojemu, po chłopsku, rannego Tatara, któremu przyplątało się zapalenie płuc, podarował Tatarom kilka kocy wojskowych.

 

Dowódca Oddziałów Ochotniczych gen. Heine Hellmich dekoruje tatarskich ochotników


To jemu – „Dziadkowi" Niewęgłowskiemu Tatarzy opowiedzieli swoją historię. Na przełomie lat 1942–1943 dostali się wraz z całymi batalionami, pułkami, brygadami do niemieckiej niewoli na froncie wschodnim. W przeciwieństwie do Rosjan i Białorusinów oni poddawali się z ochotą żołnierzom Wehrmachtu, nie przeczuwając swego losu, nienawidzili bowiem komunizmu, sowieckich politruków i NKWD, nienawidzili kołchozów i równouprawnienia kobiet, całego systemu sowieckiego, który odarł ich z wielowiekowej tradycji, pozbawił młodzież tatarskiej, muzułmańskiej tożsamości narodowej i wyznaniowej.

Kiedy Niemcy rozpoczęli w obozach jenieckich werbunek do pomocniczych formacji Wehrmachtu i SS, Tatarzy, podobnie jak Turkmeni, Azerowie, Buriato-Mongołowie, zgłaszali się do służby w niemieckich mundurach i pod niemieckim dowództwem. Sporo z owych przyodzianych w niemieckie mundury Rosjan, Ukraińców, Tatarów, Kałmuków, Buriatów i innych spośród narodowości sowieckiego imperium przyodzianych w niemieckie mundury zginęło na frontach wojny pod niemieckim dowództwem, walcząc za obcą im sprawę, inni padali od kul partyzantów na Białorusi, w Polsce, na Ukrainie, w Słowacji.

W obozach jenieckich Wehrmachtu wzięci do niewoli na froncie wschodnim żołnierze sowieccy – umieszczani w nieopalanych barakach i ziemiankach, pozbawieni opieki lekarskiej – ginęli masowo z głodu, zimna, chorób, traktowani znacznie gorzej niż zwierzęta, byli rozstrzeliwani. Zgłoszenie się do służby w niemieckich formacjach pomocniczych na froncie i w formacjach tyłowych, zwłaszcza w tych przeznaczonych do zwalczania partyzantki, dawało – chociaż niewielkie – szanse przeżycia.

Ucieczki czerwonoarmistów z niemieckiej niewoli stanowiły zjawisko dość częste. Różne były ich losy po udanej ucieczce – jedni docierali do sowieckich grup partyzanckich, sporo zbiegów przyjęto do oddziałów Gwardii i Armii Ludowej, do Batalionów Chłopskich, niemało ich było w oddziałach leśnych AK, zwłaszcza na Kielecczyźnie i Lubelszczyźnie. Pewną liczbę, choć niedużą, ukrywali chłopi po wsiach i zatrudniali w swoich gospodarstwach, znane są przypadki ukrywania zbiegłych czerwonoarmistów w gospodarstwach przyklasztornych i majątkach rolnych należących do Polaków. Inni ginęli z glodu i zimna, z chorób w leśnych kryjówkach, część wyłapywała niemiecka policja, żandarmeria i zabijała ich na miejscu.

Tatarska grupa partyzancka zniknęła tak nagle, jak nagle się pojawiła. Po raz ostatni widziano ich w lesie między wsiami Starą Kuźnicą a Drutarnią w ostatnich dniach listopada. W dwa dni później byli na obrzeżu Puszczy Niekłańskiej w pobliżu Koziej Woli, szli w kierunku na Płaczków. Wojska 1. Frontu Białoruskiego sforsowały w lipcu 1944 r. Wisłę i zdobyły przyczółek w rejonie Magnuszewa i Puław, a w dniach 9–30 lipca oddziały Czerwonej Armii zdobyły przyczółek w rejonie Baranowa pod Sandomierzem, nad Wisłą. Front zastygł w miejscu aż do stycznia 1945 r.

Z relacji mieszkańców wsi Paruchy usytuowanej niedaleko Baczyny wynika, że w ciągu trzech miesięcy działalności tatarskiej grupy w walkach z Niemcami dwóch żołnierzy odniosło rany, a jeden zginął. Tatarzy nie zaakceptowali propozycji mieszkańców wsi, ażeby pochować poległego na cmentarzu. Ciało towarzysza broni wynieśli na ramionach w głąb lasu między Baczyną a Paruchami i tutaj pochowali je w bezimiennej mogile, po swojemu, po tatarsku. Mieszkańcom wsi powiedzieli, że po wojnie i zwycięstwie nad Niemcami powrócą tu, żeby zabrać szczątki na Krym. Aż do lata 2001 r. nikt jednak z owych Tatarów nie pojawił się we wsi.

 


Adam Niewęgłowski ze wsi Stara Kuźnica w powiecie Końskie na Kielecczyźnie. Nazywano go w latach wojny i po wojnie „Dziadkiem". Ratował ludzi od zagłady: Polaków, Żydów, jeńców radzieckich zbiegłych z niewoli. Zmarł w 1973 roku. Na zdjęciach przed kuźnią-fryszerką w Starej Kuźnicy. Zdjęcia wykonane 30 lipca 1967 r.

 

W pamięci mieszkańców wiosek położonych między Starą Kuźnicą a lasami powiatu Przysucha utrwaliły się imiona i nazwiska tylko kilku spośród owych Tatarów. Zapamiętano nazwisko dowódcy grupy – Iszmurałow i dwóch jego kolegów – Gazi Fajzulin i Bołat. Nie wiadomo, czy udało się partyzantom-Tatarom uchwycić kontakt z sowieckimi partyzantami, którzy operowali na terenie Kielecczyzny, przebić się przez linię frontu, który w owym czasie stanął na linii Wisły, czy zginęli w walce z Niemcami, których tu na zapleczu frontu było bardzo dużo. Mogli też zginąć od kul formacji polskiej skrajnej prawicy, która nie tolerowała zbiegłych z hitlerowskiej niewoli żołnierzy sowieckich nawet wówczas, kiedy ci walczyli z Niemcami. Również gdyby zdołali przebić się do swoich, los ich był niepewny. Stalin i NKWD nie tolerowali tych, którzy dostali się do niemieckiej niewoli. Obowiązywała w owym czasie w sowieckiej armii tragiczna w skutkach zasada: sowieckij bajec nie zdajotsa.

O istnieniu zbrojnej grupy tatarskiej wiedzieli ludzie z placówek terenowych, należy przyjąć niemal za pewne, że owe placówki informowały o grupie i jej działaniach dowództwo obwodów i okręgów swoich organizacji. Z zachowanych relacji żołnierzy AK i BCh tamtego obszaru wynika, że komendy obszarów wymienionych formacji traktowały grupę tatarską jako oddział sowieckiej partyzantki, Tatarzy w rozmowach z miejscową ludnością posługiwali się bowiem językiem rosyjskim.

Ani lewica prezentowana przez Armię Ludową, ani prawica prezentowana przez Armię Krajową, ani skrajna prawica – Narodowe Siły Zbrojne, a również ludzie z Batalionów Chłopskich nie darzyli zaufaniem grupy tatarskiej. Nie było pewności co do tego, kim naprawdę są, czego chcą i czy głoszona przez nich wersja o zbiorowej ucieczce od Niemców jest prawdziwa.

Jedynym wyjątkiem byli żołnierze Oddziału Specjalnego BCh z bazą w Ruskim Brodzie km od Końskich w kierunku na Przysuchę. Wchodzili oni w skład oddziału w dniu 11 września 1944 r. pod wsią Krasne ppor. Józefa Madeja – „Jerzego". W połowie października podjęli kontakt z Tatarami i doszło do spotkania, wspólnej kolacji w gajówce Wełpy w Ruskim Brodzie. Przy okazji dokonali wymiany – za żywność i koce otrzymali pistolet maszynowy typu pepesza z dwoma bębnami amunicji i kilkanaście niemieckich granatów. Tatarzy nie przyjęli jednak propozycji połączenia się z oddziałem specjalnym BCh, mówili, że mają swoje plany i że przy nadarzającej się okazji będą się przebijać w kierunku na wschód, w stronę swojej ojczyzny, na Krym.

W pamięci ludzi z okolicznych wsi Tatarzy zapisali się dobrze – nie stosowali przemocy, nie kradli, nie zaczepiali polskich kobiet. Ludzie zapamiętali przypadek, kiedy felczer wojskowy poskładał złamane kości nóg mieszkańcowi Przysuchy, który w czasie łapanki wyskoczył w czasie jazdy z wagonu kolejowego w pobliżu Plebańskiej.

W literaturze powojennej poświęconej działalności partyzanckiej na Kielecczyźnie, w powiatach koneckim i opoczyńskim, w lasach wokół Przysuchy pominięto całkowitym milczeniem istnienie tego niedużego oddziału, który bił hitlerowców, żadnej wzmianki o tej grupie nie ma w książkach ani w publicystyce prasowej, mimo iż oddział Tatarów był dla Polaków formacją sojuszniczą. Owo milczenie na temat Tatarów miało swoje poważne przyczyny.

 

Generał Hellmich dokonuje przeglądu tatarskiego batalionu

 

Po przepędzeniu Niemców z Krymu i południowo-wschodniego obszaru sowieckiego imperium Stalin w okrutny sposób rozprawił się z Tatarami z Krymu i Kaukazu. Była to zemsta za to, że Tatarzy przyjaźnie potraktowali wkraczające w roku 1942 wojska niemieckie w przekonaniu, iż Niemcy wyzwalają ich spod tyranii sowieckiej i że z nimi wkracza wolność. Mężczyźni zaciągali się do formacji pomocniczych i policyjnych, tworzyli własną służbę porządkową, pomagali tępić komunistów. Nie mieli wówczas pojęcia o tym, jak już wkrótce zostaną potraktowani przez swoich niemieckojęzycznych wyzwolicieli.

Na polecenie Stalina całą ludność tatarską pod nadzorem NKWD i wojska deportowano w wagonach bydlęcych na Syberię, do Kazachstanu, a część z nich na daleką północ. Wielu z nich nie wytrzymało warunków deportacji, ginęli w drodze na zesłanie i po przybyciu na miejsce zesłania. Po śmierci Stalina ci Tatarzy, którym udało się przetrwać, wracali pojedynczo, małymi grupkami na Krym, a powroty dużych grup rozpoczęły się w dobie pierestrojki Gorbaczowa, Jelcyna. Wracały niedobitki, a w ich domach, winnicach gospodarzyli już inni ludzie – Rosjanie, Ukraińcy. I zaczęła się walka o prawo do odzyskania domów i pól, o prawo do budowania się.

Jedynym trwałym śladem po tatarskiej grupie leśnej na Kielecczyźnie, po ludziach, którzy w samym sercu Polski wyrównywali swoje rachunki z hitleryzmem, pozostała bezimienna mogiła na ziemi koneckiej.

 

Tarcza naramienna noszona przez tatarskich ochotników

 

Źródła:
Zbiory własne autora, relacja Mieczysława Ziomka, żołnierza OS-BCh z Ruskiego Brodu